Kontakt

Jeśli chcesz być informowany/na o nowych postach, masz jakieś pytania lub po prostu chcesz się podzielić swoją opinią, nie wahaj się pisać :)
GG:
51088874
e-mail: saeth500@gmail.com

niedziela, 29 czerwca 2014

Zdjęcie

Zdjęcie

David wyszedł z domu trzaskając drzwiami. W głowie dźwięczały mu jeszcze słowa ojca: Nie można ci ufać, smarkaczu. Wszystko tylko dlatego, że wrócił dwie godziny później niż rodzice mu nakazali. Swoją drogą miał już te siedemnaście lat, nie musieli go tak kontrolować. Nie wierzyli, że nie spędził tego czasu na piciu kolejnego piwa. Prawdę mówiąc, nie wypił wcale tak dużo. Rozmowa z Samem była znacznie atrakcyjniejsza niż alkohol. Kiedy spojrzał na zegarek i powiedział, że musiał wracać, Cassie, Sam i Lily zaproponowali, że go odprowadzą. Dziewczyny nieszybko odpuściły sobie spacer i niewiele brakowało, a wprosiłyby się Samowi do mieszkania.

- Rodzice w Szkocji, Annie u koleżanki. Cała willa nasza - powiedział Sam, kiedy zostali sami. David zawahał się przez moment, ale pokręcił głową. Durne poczucie obowiązku wzięło górę. Gdyby nie to, nie musiałby się martwić ojcem i jego wyrzutami. Leżałby w tej niebieskiej pościeli, kręcąc na palcu popielaty kosmyk włosów Sama.

Oderwał się od rozmyślania i przekręcił kluczyk w stacyjce. Wrzucił pierwszy bieg i wyjechał z podjazdu z piskiem opon. Ojciec, Sam, tata, blondyn - przed oczami pojawiały mu się na zmianę dwie twarze. Zaślepiała go złość na jednego, a za drugim tęsknił. Idiotyczna biologia, pieprzone geny! Ojciec Davida też był nerwowy, to po nim chłopak odziedziczył temperament. Sięgnął do wajchy, ale jego dłoń trafiła w coś skórzanego. Zmienił bieg i wziął do ręki brązowy portfel leżący na fotelu pasażera. Otworzył go przejeżdżając skrzyżowanie na czerwonym świetle. Za folią widniało zdjęcie dwóch roześmianych chłopaków. Sam udawał, że celuje z pistoletu-palców do fotografa, którym była Cassie. David został uchwycony w momencie wskakiwania na plecy blondyna i mrugał do dziewczyny stojącej przed nim.

Chłopak zagryzł dolną wargę i przyspieszył. Wszedł w ostatni zakręt. Nie zatrzymał się widząc opuszczający się szlaban. Zdążę, pomyślał i wcisnął pedał gazu. Sekunda i nic już nie czuł. Ani przyspieszonego adrenaliną pulsu ani złości na ojca, ani uczucia do Sama, którego jeszcze nie zdążył nazwać.

~***~

Pociąg przeciął na pół srebrną toyotę. Tyle najpierw zobaczył Sam w telewizyjnym programie informacyjnym, kiedy przeskakiwał bezmyślnie po kanałach. Przerzucił na następny, ale po chwili coś sobie przypomniał i wrócił do wypadku na torach. Chcąc się przekonać, że tylko mu się wydawało. Ale nie, to był samochód Davida. Mechanicznym ruchem odstawił kubek z kakao na stół. A potem wybiegł nie zamykając drzwi. 

Do miejsca, w którym stał wrak dotarł w dziesięć minut. Resztki srebrnego auta ogrodzone zostały taśmą policyjną. W środku samochodu nie zobaczył nikogo. Może już go zabrali? Może nie było czego zabierać? A może to wcale nie był David? Chciał znać odpowiedź na tyle pytań, ale nie miał już komu zadać tego najważniejszego. Kochasz mnie, Dave, ty buntowniczy romantyku? Stał tam patrząc jak głupek na zmiażdżoną przez pociąg toyotę. Boso, w koszulce z napisem Take it easy i nie mógł się zdecydować na żaden ruch. 

- Samuel Northland? - poczuł czyjąś dłoń na ramieniu, głos tej osoby był ostry. Odwrócił się i zobaczył policjantkę. Minę miała niepewną. Skinął głową dając odpowiedź na jej pytanie. Wyciągnęła przed siebie jakiś papier, pokryty kilkoma kroplami zaschniętej krwi. 

- Starszy sierżant Elizabeth Owen - mignęła mu przed oczami odznaką. - To dla pana, przykro mi z powodu tego... Jednak proszę się już tutaj nie kręcić. 

Odeszła zostawiając mu zdjęcie. Nie wiedział, że David je ma. Nie, on je miał - poprawił się w myślach. Spojrzał na nie, twarze dwóch cieszących się życiem chłopaków. Jeden z nich został już tylko na tym zdjęciu. Sam osłonił twarz, by ukryć płynącą po policzku łzę. Odwrócił fotografię. Zamaszysty napis głosił: 

Dwóch szalonych

piątek, 20 czerwca 2014

Dziewiętnaste piętro - rozdział 2.

Rozdział 2.

Chris zamknął klapę laptopa i spojrzał na zegarek. Czwarta trzydzieści cztery. Skończył wcześniej niż się spodziewał. Najwyraźniej nie wyszedł jeszcze z wprawy w pisaniu poszczególnych warunków kontraktów dla zagranicznych firm. Minął rok odkąd przestał poprawiać Annie Wrong. Musiała wyrobić sobie siódmy zmysł i niemal czytać w jego myślach, a teraz nagle zaszła w ciążę i dyrektor musiał wrócić do stert dokumentów. Nie chciał tkwić w tym przez najbliższe półtora roku dopóki nie wróciłaby sekretarka. Potrzebował naiwniaka, który zastąpiłby Wrong na ten czas. Asystentka sama mu poleciła tego Polaka, który jak powiedziała "jest wulkanem humoru i uporu, ale jeśli uda się go nakłonić do przyjęcia tej posady to będzie najwierniejszym współpracownikiem". Problem polegał na tym, że idea legła w gruzach, kiedy tylko zaproponował Polakowi awans. Gabriel Jałowski wcale nie zrobił na nim pozytywnego wrażenia, wprost przeciwnie. Chłopak wydał mu się zarozumiałym gnojkiem, który ma dziką satysfakcję, kiedy nie spełni czyjegoś polecenia. Musiał wymyślić inny sposób nakłonienia Polaka do współpracy. Albo szukać kogoś innego. Prawdę mówiąc nie potrafił znajdować ludzi i oceniać ich kompetencji tak bezbłędnie jak Annie. Chociaż w wypadku Jałowskiego pomyliła się.
      

Wstał od biurka i schował laptop do pokrowca, spakował do teczki gruby notes i poszedł do łazienki. Wykąpał się w zimnej jak lód wodzie, musiał być rześki. Spodziewał się, że od rana odwiedzi go Polak. Zaczął obmyślać jak nakłoni Jałowskiego do podpisania umowy. Typ stanowczy, profesjonalista, ambitny. I podobno z poczuciem humoru. Trzeba go będzie ująć podstępem i inteligentnie, żeby się nie zorientował. Dać poczucie kontroli durnemu naciągaczowi, pomyślał.
      

Chris opuścił łazienkę odświeżony, a w jego głowie zaczął krystalizować się prosty plan. Wyszedł z domu i energicznym krokiem udał się do swojej srebrnej toyoty. Z piskiem opon włączył się w ruch nigdy nie zasypiającego miasta.

~***~

Jedenaste piętro, dwunaste, trzynaste... Gabriel patrzył na zmieniające się na wyświetlaczu cyferki. Ułożył już sobie, co powie szefowi i tym samym zakończy niemiłą znajomość.
      
Kiedy dotarli do osiemnastego piętra stało się jasne, że wysoki brodacz, którego wiek Gabriel ocenił na pięćdziesiąt lat, również zamierza udać się do gabinetu dyrektora.
      
- Jestem Gabriel Jankowski, doradca finansowy Motorbanku - chłopak przedstawił się, kiedy znów ruszyli w górę.
      
Rozumiem, że mamy spotkać się z tym samym człowiekiem? - brodacz wyciągnął  rękę - Jestem Daniel Wunsch. Chyba będziemy razem pracować, zostałem tu zaproszony na rozmowę. Jestem ciekaw, czy w tym, co mówią o twoim szefie jest chociaż ziarnko prawdy. Widzisz synu, każda plotka skądś się bierze, ma swoje źródła, genezę, korzenie. Wyrasta z jakiegoś podłoża, z czegoś kiełkuje... 
      
Gabriela zaintrygowało, w jakim celu Whiteman wezwał tego człowieka o tej samej porze, co jego. To nie mogło być przypadkowe. Dyrektor nie był człowiekiem, któremu zdarzało się coś absolutnie losowego. Gabriel pomyślał, że szefowi nie zdarza się nawet w niezamierzony sposób pochylić litery podpisując się.
      
Wunsch zaczynał się rozkręcać, ale winda zatrzymała się po krótkiej chwili. Dwóch mężczyzn opuściło ją, zauważając, że nie było sekretarki. Za to drzwi do gabinetu dyrektora otworzyły się i stanął w nich Whiteman. Uśmiechnął się, a raczej rozciągnął usta w grymasie imitującym uśmiech i powitał swoich gości. Gabriel zauważył, że brodacz był zafascynowany wnętrzem gabinetu szefa. 
     
- Panie Wunsch, mam dla pana umowę o pracę. Zresztą dla pana Jałowskiego też coś przygotowałem. 
     
Podszedł do biurka i wskazał dwa metalowe krzesła naprzeciwko siebie. Chłopak usiadł powoli, bo od poprzedniego razu, kiedy siedział na tym miejscu, nie mógł robić tego zbyt gwałtownie. Whiteman ułożył teatralnym gestem trzy druczki na blacie biurka w wachlarz i usiadł w swoim fotelu. Przesunął jeden z arkuszy w stronę Niemca.
   
Panie Wunsch, jeśli nadal jest pan zainteresowany ofertą zastępstwa proszę tu podpisać - wskazał długopisem wykropkowane miejsce na dole strony. Brodacz zaczął czytać dokument. Dyrektor okazał anielską cierpliwość przyglądając się mu z miną pokerzysty. Gabriel znał ten wyraz twarzy, często sam go przybierał podczas rozmów z wyjątkowo dociekliwymi klientami. Chłopak zerknął na to co leżało przed nim. Arkusz był odwrócony "do góry nogami" i Gabriel z trudem odczytał słowa sekretarz na jednym dokumencie i za porozumieniem stron na drugim. Whiteman podsunął mu je i zapytał:
   
Czy zmienił pan zdanie, co do mojej propozycji, panie Jałowski?      
   
Nie zmieniłem.
      
Wobec tego, będę się musiał z panem pożegnać. Proszę, przygotowałem panu inny wybór. 
      
Zwolnienie? - zapytał Gabriel, zanim zdążył ugryźć się w język. Wunsch oderwał się od studiowania swojej umowy i zaczął z zainteresowaniem przysłuchiwać się rozmowie.
      
Tak, w praktyce nie pracuje już pan tutaj, ale teoretycznie potrzebuję jeszcze podpisu.
      
Chłopak spojrzał na dyrektora z wyuczonym opanowaniem. Whiteman miał lodowo niebieskie oczy, nic nie dało się z nich wyczytać. Wziął długopis w dłoń i pochylił się by złożyć podpis, ale dyrektor odezwał się:
      
- Nie tak pochopnie - odsunął od Gabriela dokumenty i zwrócił się do Wunscha - Od jutra może pan zaczynać. 
      
Jeszcze nie podpisałem.
      
Więc na co pan czeka? Jutro od siódmej, proszę zgłosić się do Flory East, ona wszystko panu wyjaśni. 
   
Mężczyzna zawahał się, patrząc na dokument i stronę, której nie skończył czytać. Jednak wzrok Whitemana nie pozostawiał złudzeń, powinien w tym momencie złożyć podpis. Tak też zrobił. Pożegnał się i wyszedł z gabinetu. Na krótką chwilę zapadła cisza. Gabriel miał wrażenie, że słyszy każde ze swoich trzech mrugnięć. Postanowił przerwać milczenie.
   
Też chciałbym już pójść, więc jeśli...
   
Mam coś przeciwko - szef przesunął w kierunku chłopaka dwa dokumenty i położył przed nim długopis z logo banku. - Proszę o jeden podpis i pożegnamy się na dzisiaj. 
      
Na dzisiaj? 
   
Zwolnienie ma specjalny warunek. Ale awans wciąż jest aktualny.
   
- A jeśli znajdę trzecią opcję? - Gabriel uśmiechnął się i odsunął od biurka dotykając plecami niewygodnego oparcia.
   
- Jeśli istnieje trzecie wyjście to znam je tylko ja - zapewnił Whiteman. Głos mu zadrżał, kiedy wypowiedział ostatnie słowo. Brunet odniósł wrażenie, że szef próbuje się kontrolować, ale kiepsko mu to wychodzi. Poruszył się, bo oparcie dawało mu się we znaki. Wrócił do poprzedniej pozycji. Położył dłonie na blacie biurka i zaczął bawić się długopisem.
   
- Bo jest pan Jamesem Bondem i Strażnikiem Teksasu? A właściwie to po co zaprosił pan Wunscha?
   
- Może powinniśmy przejść na ty? - dyrektorowi zmienił się wyraz twarzy. Wyglądał jakby chciał udobruchać Gabriela.
   
- W porządku. Jestem Gabriel, w skrócie Gabi - chłopak odłożył długopis. Facet coraz bardziej działał mu na nerwy.
   
Christian. Nie uważam, żeby powinien cię interesować powód dla jakiego chciałem rozmawiać z twoim zastępcą - powiedział dyrektor lodowatym tonem kładąc nacisk na ostatnie dwa słowa. - Masz wybór i myślę, że podejmiesz właściwą decyzję. - Whiteman na powrót stał się profesjonalnie poważnym biznesmanem. Chłopak uniósł jedną brew.
   
Nie mam żadnego wyboru. I tak, i tak musiałbym z tobą współpracować. - wstał szurając metalowym krzesłem po płytkach na podłodze.
   
Możesz stąd wyjść i zostaniesz zwolniony dyscyplinarnie. Dostaniesz wilczy bilet i niezbyt kolorową przyszłość - dyrektor założył nogę na nogę, ukazując idealnie wypastowane, czarne buty. Nonszalancja Whitemana zaczynała drażnić Gabriela. Obrzucił go złym spojrzeniem nie starając się kryć swojej niechęci.
   
Po prostu to zakończy, szefie. Jesteś tak leniwy czy nieudolny, że nie potrafisz znaleźć nikogo na moje miejsce? 
   
Nie trafiłeś, Sherlocku. Tracę czas rozmawiając z tobą.
   
No tak, bo najlepiej to strzelić... znaczy, nie chcesz ze mną gadać, to spadam. Więcej mnie nie będziesz musiał oglądać. - chłopak wstał i ruszył do drzwi. Położył dłoń na klamce i zawahał się przez ułamek sekundy. Pewnie gdyby się odwrócił, zobaczyłby malujący się na twarzy Whitemana irytujący uśmieszek.
   
Gabriel, proszę - usłyszał za plecami. Odwrócił się. Dyrektor wstał i stanął z drugiej strony biurka. Brunet spojrzał na otwarte drzwi i poczuł, że musi temu manipulantowi powiedzieć coś ważnego.
   
Wiesz gdzie to mam?
   
Ostro. Unosisz się honorem, tak? Wiesz gdzie ja go mam? 
   
- Nie chcę wiedzieć. Zwolniłeś mnie, nie wystarczy ci to? - Gabriel trzasnął drzwiami, bo w przeciwnym razie zrobiłby to samo z głową szefa. Podszedł do niego. Grymas na twarzy Whitemana irytował go coraz bardziej.
   
Nie zwolniłem. Ale będzie bolało jak to zrobię, Polaku. Twoja reputacja ucierpi tak bardzo, że wrócisz w podskokach do swojego kraju. 
   
Gabriel zacisnął pięści. Facet coraz bardziej działał mu na nerwy.
   
Dobra, co masz w zamian za bycie twoim podnóżkiem? - powiedział opanowując się i podnosząc głowę, by spojrzeć w niebieskie oczy szefa. Dyrektor wciągnął powietrze, ale nie cofnął się. Gabriel pomyślał, że albo mu się tylko zdawało, albo przez twarz Whitemana przeszedł cień ulgi.
   
- Proponujesz mi deal? Ha, ha. Będziesz miał kasę, samochód, telefon, komputer. Czego jeszcze chcesz? - powiedział, a chłopaka owionął miętowy oddech. Przez głowę przebiegła mu szalona myśl, że mógł zażądać czego tylko chciał. Odrzucił ją szybko. Sięgnął po leżący na biurku dokument i podpisał. Nie patrząc już na szefa, wyszedł. Dlaczego ten facet tak cholernie go drażnił? Postanowił pójść na shake'a.
   
Kiedy już stał przed nim koktajl o smaku truskawkowym, do opustoszałego o tej porze bufetu weszła Flora i zamówiła mocną kawę.
   
- Jakiś święty Mikołaj ma cię zastąpić. Przez pół godziny tłumaczyłam mu, czym się różni niszczarka od drukarki. 
   
Gabriel przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie. Poznali się w klubie, dziewczyna świetnie tańczyła. On opowiadał jej polskie żarty i do tej pory nie wiedział czy śmiała się szczerze czy z grzeczności. Za to od początku wyczuł, że liczyła na coś więcej, ale była dla niego tylko przyjaciółką.
   
Hej, słuchasz mnie? Coś się stało? - dotarł do niego jej głos. Pokręcił głową po chwili. Bo czy coś ważnego się wydarzyło?
   
Szefuńcio mnie przekonał. I wkurzył - oznajmił i opowiedział o swojej wizycie w gabinecie Whitemana. Wysłuchała go, jak zwykle, z uwagą.
   
Za bardzo to bierzesz do siebie. Wyluzuj się. Andie ma dzisiaj urodziny. Idziesz ze mną na imprezę?zaproponowała, dopijając kawę.
   
Chyba nie mogę odmówić - uśmiechnął się na myśl o odreagowaniu po rozmowie z Whitemanem.

niedziela, 15 czerwca 2014

Dziewiętnaste piętro - rozdział 1.

Pierwszy rozdział nowego opowiadania :) Zapraszam do czytania.
Kolejny rozdział pojawi się niedługo.

Rozdział 1.

- A słyszałaś, że dyrektor woli facetów? Może to dlatego zwolnił sekretarkę...
   
Dwie kobiety opuściły windę na dziesiątym piętrze, Gabrielowi od usłyszanych plotek pękała głowa. Z jakiegoś powodu ich najczęstszym obiektem był dyrektor Whiteman. Chłopak nie próbował wnikać z jakiego powodu tak wiele osób snuje o tym człowieku tak nieprawdopodobne domysły. Sam nie potrafił już rozróżnić co było prawdą, a co wyobrażeniem. W tamtej chwili jechał na pierwsze spotkanie z Whitemanem, w końcu miał poznać człowieka-legendę. Drzwi windy rozsunęły się bezszelestnie.
   
Dziewiętnaste piętro biurowca było zdecydowanie najcichsze ze wszystkich. Nie szumiały tu wentylatory komputerów ani drukarki. Obok wielkich drzwi stało tylko jedno biurko z wyłączonym laptopem i posprzątanym blatem. Sekretarki, która zawiadomiła Gabriela o wezwaniu do szefa, nie było. Jego też nie powinno tu być, starał się nigdy nie pracować po godzinach, teraz nagiął swoje zasady i stał przed drzwiami do gabinetu dyrektora. Zapukał.
   
- Proszę - usłyszał stłumiony, ale dosyć charakterystyczny, szorstki głos. Wszedł do środka. Zaskoczyło go wnętrze gabinetu, było surowo urządzone, a wszystkie meble wykonane były z metalu i błyszczały odcieniami szarości.
   
- Dzień dobry, panie dyrektorze. Jestem Gabriel Jankowski - odezwał się po powitaniu przez szefa mocnym uściskiem dłoni. Mężczyzna był trzydziestolatkiem z wypielęgnowanym, niewielkim zarostem, mimo, że wyglądał elegancko jego twarz była zmęczona.
   
- Proszę usiąść, panie Jakłowski - Whiteman wskazał krzesło przy biurku na przeciwko siebie. Gabriel zignorował przekręcenie swojego nazwiska, w końcu szef tak dużej firmy nie musiał znać swoich wszystkich pracowników, a trudno, żeby pamiętał jego, doradcę finansowego, z którym rozmawiał pierwszy raz w życiu.
   
- Nie będę owijał w bawełnę - powiedział dyrektor - na okres powiedzmy, półtora roku zwalnia się etat sekretarki i mojej osobistej asystentki. Pani Wrong, która do tej pory pracowała na tym stanowisku poleciła mi pana na zastępstwo. Proszę tu podpisać - podsunął Gabrielowi zadrukowany arkusz.
   
- Nie - odparł chłopak nie spojrzawszy na dokument.
   
- Rozumiem, że woli pan swoją dotychczasową posadę naciągacza? - Whiteman pozostawał niewzruszony odmową.
   
- Jeśli określa pan tak doradcę finansowego, to tak, wolę tę pracę - Gabriel spojrzał dyrektorowi w oczy, ten wyglądał jakby takiej odpowiedzi się spodziewał.
   
- Chyba nie muszę panu przypominać czego właściwie wymaga pana obecne stanowisko? Ani tego, że nie zrealizował pan nawet jednego kredytu, pożyczki czy czego tam jeszcze na korzyść firmy, czyli tego co powinien pan osiągnąć?
   
Gabriel już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, że działa na korzyść klientów, ale dyrektor uniósł rękę.
   
- Proszę się zastanowić do jutra - Whiteman uznał rozmowę za skończoną i wyjął z klapy marynarki eleganckie pióro, po czym złożył zamaszysty podpis na jakimś dokumencie.
   
- Jutro mam wolne - Gabriel wstał z krzesła, które było równie niewygodne co ładne, czyli wcale. Skierował się do wyjścia, jeśli tak miała wyglądać współpraca z tym człowiekiem to zdecydowanie wolał go nie zobaczyć nigdy więcej. Dyrektor już na niego nie zwracał najmniejszej uwagi, więc chłopak wyszedł z gabinetu. Przywołał windę i zjechał na pierwsze piętro. Chwycił swoją teczkę i szybko opuścił biurowiec.

~***~

- Rozmawiałeś z Whitemanem?! - Flora zakrztusiła się mohito. Gabriel zerwał się z wysokiego bufetowego krzesła, by walnąć ją między łopatki. Jakaś starsza kobieta w czerwonym turbanie na głowie odwróciła się patrząc na nich. Takie zachowanie chyba nie odpowiadało elegancji kawiarni, do której przyjaciele weszli przypadkiem. Skusił ich niespotykany w Nowym Jorku szyld The Desert, jednak jak szybko się okazało lokal nie miał nic wspólnego z pustynią, może poza wielkim malunkiem wydmy na jednej ze ścian. Było tam przytulnie, ale niewiele osób doceniało ten klimat, zajęte były jedynie dwa stoliki.
   
- I? Te wszystkie plotki to prawda? - spytała Flora kiedy przestała kasłać i poprawiła czarne loki wpadające jej w oczy.
   
- Nie opowiadał mi o swojej orientacji, wiesz przy pierwszym spotkaniu mogłoby mnie to trochę odstraszyć - Gabriel bawił się parasolką dołączoną do drinka.
   
- Ciebie? A..nie zauważyłeś nic? Że nie miał teczki i pewnie nocuje w tym biurowcu, bo nikt nigdy nie widział jak wychodzi ani jak wchodzi? Ma bliznę na lewej dłoni po wewnętrznej stronie i dlatego trzyma ją zakrytą? - Flora wpatrywała się w przyjaciela z oczekiwaniem. Chłopak pomyślał, że do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że osoba dyrektora jest owiana taką tajemnicą, czy może raczej uwielbieniem godnym boga.
   
- Flora, daj spokój, Whiteman to gbur i człowiek bez cienia emocji. Zachowywał się jakby mnie nie było, mówił jak do robota i sam wyglądał jak android. Brakowało mu tylko sztucznej inteligencji i gadki w stylu "jesteś moim asystentem i twoim zadaniem jest szorować mi buty albo opuścisz to miejsce pracy czując na tyłku czubek mojego niewypastowanego lakierka".
   
- Poważnie chciał cię zwolnić, bo nie chciałeś zostać jego sekretarzem? - Flora wyglądała na zaciekawioną. Gabriel uśmiechnął się, dziewczyna była naprawdę dobrym kumplem, któremu mógł się wygadać. Jednak gdzieś w zakamarku umysłu zaczęła mu migać czerwona dioda z napisem "niebezpieczeństwo". Jakie niebezpieczeństwo? Opowiedział przyjaciółce o swojej rozmowie z szefem-legendą odrobinę koloryzując.
   
Chciał się trochę wyżyć, Whiteman był tego typu człowiekiem, który działa na nerwy wyjątkowo długo. Przynajmniej Gabrielowi tak się wydawało.
   
Flora pokręciła niedowierzająco głową i upiła łyk drinka, kiedy chłopak skończył opowiadać. Mohito nie było już tak orzeźwiające, ale nie zwróciła na to uwagi, choć zwykle jej to przeszkadzało.
   
- Co zamierzasz? - spytała wyjmując z torby telefon i zerkając na wyświetlacz.
   
- A jak myślisz? - Gabriel zamówił kolejnego drinka u barmana, który wyglądał na jego rówieśnika i miał nienaturalnie jasne włosy.
   
- Cokolwiek zamierzasz, nie poddasz się - odparła Flora chowając telefon i przenosząc wzrok na Gabriela.
   
- Postanowiłem go nazwać Mechaniczny Szefuńcio. W skrócie MeS - pociągnął łyk kolorowego napoju.
   
- Słabo - oceniła Flora cmokając z udawanym niezadowoleniem czerwonymi od szminki ustami.
   
- Na razie na tyle zasłużył. Dave na ciebie nie czeka w swoim szpanerskim kabriolecie? -Gabriel zerknął na zegarek.
   
- Hej, obrażasz się czy jesteś zazdrosny?
   
- Pewnie, że jestem, zazdroszczę ci kierowcy - Flora uśmiechnęła się, zeskoczyła z krzesła i pożegnawszy się z przyjacielem wyszła z lokalu. Gabriel odwrócił się, gdy jasnozielona bluzka dziewczyny zginęła mu z pola widzenia i dopił swojego drinka. Barman spojrzał na niego pytająco, ale chłopak pokręcił głową. To nie był czas na pijackie wieczory, jutro znów szedł do pracy.

Ostatnie życzenie

Przedstawiam Wam moje pierwsze opowiadanie. :)
Jest to one-shot. Jako, że to pierwsze opowiadanie, bardzo zależy mi na Waszej opinii.
Mam nadzieję, że choć części z Was się ono spodoba. Miłej lektury!

Ostatnie życzenie

Darren szedł długim korytarzem, odgłosy kroków były tłumione przez dywan ciągnący się aż do bogato rzeźbionych drzwi sali tronowej. Co jakiś czas rozlegał się grzmot i błysk, na zewnątrz szalała burza. Strażnicy spojrzeli na siebie porozumiewawczo, gdy znalazł się w odległości dziesięciu metrów od nich. Stało się dla nich jasne, że chciał wejść do sali, gdzie odbywała się audiencja. Skrzyżowali halabardy zagradzając mu drogę.

- Nie każcie mi tego użyć, zdrajcy - chwycił za rękojeść miecza. Zawahali się, patrząc na księcia z zaskoczeniem, rozstąpili się, ale bez zwyczajowego skłonienia głowy. Pchnął drzwi i wkroczył bezceremonialnie do sali zamiatając podłogę swoim długim, granatowym płaszczem. Nikogo nie dostrzegł w pierwszej chwili, rozejrzał się  i w świetle błyskawicy zobaczył wyłaniających się zza zasłony dwie postaci w zielonych płaszczach. Darren wyciągnął miecz i uniósł go kierując w stronę mężczyzn.
       
- Gdzie król? - spytał opanowując zdenerwowanie.
       
- Spokojnie, książę - odpowiedział wyższy i młodszy z nich.
       
- Generale Labrandzie, gdzie jest mój ojciec? - przeszedł kilka kroków do przodu z wciąż uniesionym mieczem. Patrzył na generała z rosnącym zaniepokojeniem, którego nie starał się już maskować.
       
- Przyszedł czas na zmiany, twój ojciec, Terwan II nie chciał tego zrozumieć. Ty też odmówiłeś współpracy, więc będziesz musiał zostać usunięty - odparł drugi mężczyzna, zgarbiony brodacz. Zszedł z podwyższenia, na którym stał tron, a do sali wbiegło kilku żołnierzy, którzy na granatowych mundurach mieli zielone płaszcze. Jeden z nich rozciął skórę na dłoni księcia, miecz wypadł Darrenowi ręki. Huk grzmotu zagłuszył dźwięczne uderzenie stali o kamienną podłogę. Żołnierze wyglądali na doskonale przygotowanych, jeden dotknął czubkiem miecza pleców księcia, drugi skrępował mu nadgarstki.
       
- Jesteś aresztowany i skazany na śmierć jako element szkodliwy dla nowego porządku - powiedział Labrand stając obok Darrena i patrząc mu poważnie w oczy.
       
- Rewolucja zjada własne dzieci, generale - powiedział książę unosząc głowę, którą musiał pochylić podczas związywania przez żołnierzy rąk za plecami.
       
- A brak rewolucji niszczył nasze państwo, jeśli operujemy przenośniami. Liczę się z konsekwencjami, książę, dlatego chciałem żebyś przyłączył się do nas. Odpowiedzialność byłaby twoim zmartwieniem, ale też przywilejem. A tak to zostałeś zdrajcą - mężczyzna odwrócił się i spojrzał przez witrażowe okno, za którym szalała burza. Książę został wyprowadzony z sali przez żołnierzy, nie próbował się szamotać i uciekać, to pewnie tylko przyspieszyłoby nieuniknione. Przed wpuszczeniem go do celi rozwiązali mu sznur krępujący ręce. Darren syknął do strażników, którzy zamykali za nim drzwi jego komnaty:
       
- Nie dogadamy się, panowie? Wiecie ile dostali ci, którzy pilnowali sali tronowej?
       
- Ty i tak nie masz już nawet honoru - odparł mężczyzna i zatrzasnął drzwi. Książę prychnął i oparł się o ścianę zaplatając ręce na piersi. Honorowi nigdy nie hołdował, nie mógł pojąć jak można poświęcać się dla tradycji, rewolucjoniści też najwyraźniej nie byli jej zwolennikami. A mimo to, nie chciał walczyć razem z nimi. Zabili jego ojca, matkę, a nawet przyszłą żonę, które były razem z królem na spotkaniu ze zdrajcami-generałem i mistrzem Awinem. I postanowili urządzić przedstawienie dla ludu, by wiedział, że oto rozprawiają się z dawną władzą, która gnębiła obywateli nakładając coraz większe podatki i organizując bale na przemian z rozpętywaniem wojen.
       
Książę uderzył pięścią w kamienną ścianę. Nie było słychać nawet puknięcia, bo hałas gromu zagłuszył inne dźwięki na dłuższą chwilę. Darren nie miał ochoty płakać, jeszcze tego brakowało, żeby się rozkleił. Zapatrzył się w sufit, łzy po chwili przestały cisnąć się do oczu.
       
Podszedł do okna, lubił burzę, była jak spektakl. Nie mógł wiele zobaczyć przez szybę, padał rzęsisty deszcz, a błyski oślepiały go od czasu do czasu. Pomyślał, że po tej burzy zostanie tylko wilgoć i wspomnienie, a po nim pewnie nic. Może nawet wymażą jego imię z ksiąg?
       
Spróbował przywołać z pamięci ważne wydarzenia ze swojego dwudziestojednoletniego życia. Jednak przed oczami miał tylko twarz śpiącego muzyka zamkowego, Keitha . Cholernie spokojne oblicze.
       
Darren pamiętał doskonale poprzednią noc, poranek właściwie. Było to po balu zaręczynowym z księżniczką Astaną. Muzyk skłonił się po zakończeniu ostatniego utworu pożegnany oklaskami, schował mandolę i zerknął na księcia, który wskazał mu ledwo dostrzegalnym ruchem głowy drzwi swojej komnaty. Nikt nie zauważył gdzie udał się Keith. Książę przycisnął muzyka do ściany i pocałował go, mocno, niemal agresywnie. Czekał na niego tak długo, prawie dwa tygodnie męczarni, a może i kilka lat. Sam już nie potrafił ocenić od kiedy go pragnął. Keith rozpiął bogato zdobioną szatę księcia delikatnymi dłońmi, a on wczepił mu się palcami we włosy. Oderwał usta od jego warg i poczuł ciepły, przyspieszony oddech na szyi...
       
Z zamyślenia wyrwały go kroki na korytarzu, zerknął przez okno, burza szalała w najlepsze, czyli jeszcze nie szli po niego. Odgłos obcasów na kamiennej posadzce oddalił się. Książę chciał odetchnąć z ulgą, ale coś mu nie pozwalało. Strach. Jeszcze chwilę wcześniej go nie było, pojawił się nagle i książę zamknął oczy, i wziął głęboki oddech, żeby uspokoić serce, które zaczęło pompować krew dwa razu szybciej niż normalnie. A może uda mu się jakoś uciec, przecież nie wszyscy chętnie przeszli na stronę rewolucjonistów? Honoru może nie miał, ale pieniądze owszem. A może przez okno? Nie, wyszedłby jak ostatni szczur uciekający z tonącego statku. Pomyślał, że nie wyjdzie z zamku żywy nawet jeśli opuści więzienie.
       
Zdał sobie sprawę, że nic po sobie nie zostawił. Nikt nawet nie zapamięta jego imienia, będą je wymazywać z ksiąg, lud zapomni, bo nic dla niego nie zrobił.
       
Otworzył oczy, a jego wzrok padł na ścianę. Przypomniał sobie poranne promienie słońca wpadające przez małe okno i chabrowe oczy Keitha, które błyszczały w tym świetle. Kiedy muzyk zasnął pod jego kołdrą, książę wymknął się do toalety zamykając starannie drzwi komnaty. Co by się mogło stać gdyby ktoś tam wszedł? Oznaczałoby to koniec, totalny koniec wszystkiego, łącznie z życiem Keitha. Kiedy wrócił zastał puste łoże, szukał Keitha w całym zamku, ale dowiedział się jedynie, że planowano rewolucję. Wybrał dobro rodziny, nie tyle królestwa, które było dla niego pojęciem abstrakcyjnym, chciał chronić rodziców i swoją przyszłą żonę, kobietę, której i tak nigdy by nie pokochał. Keith był sprytny, może nawet przyłączył się do rewolucjonistów?
       
Książę ponownie usłyszał kroki na korytarzu, za oknem widniała już tęcza. Uniósł głowę i odwrócił się w kierunku drzwi. Miarowe stukanie żołnierskich butów było coraz głośniejsze aż w końcu ustało i zastąpił je chrobot klucza w zamku.
       
- Idziemy, obywatelu - zwrócił się do Darrena niski i szczupły strażnik nie patrząc mu w oczy. Książę wymaszerował z komnaty z uniesioną głową i w asyście gwardii pałacowej podążył ciemnym korytarzem. Po chwili natknęli się na zarządcę królewskiego, który przywdział zielony płaszcz. Darren posłał mu wyniosłe, obojętne spojrzenie. Mężczyzna wydał krótki rozkaz jednemu ze strażników, którzy prowadzili księcia, a potem odszedł razem z tym niskim mężczyzną, który przyszedł po Keitha. Książę nie patrzył na nich, ruszył przed siebie, a za nim podążyło pięciu pozostałych strażników. Szli stukając obcasami, a odgłos kroków był jedynym dźwiękiem zakłócającym ciszę.
       
Książę przypomniał sobie, że kiedy był małym chłopcem bawił się w zamku w chowanego ze swoją opiekunką. Pewnego dnia znalazł tak dobrą kryjówkę w zapomnianym schowku na miotły zasłoniętym kotarą, że przez dwa dni szukała go połowa służby. Znalazł go dopiero Keith, którego ojciec również był muzykiem na dworze króla. Chłopiec, który był już wtedy drobny, ale przebiegły również szukał kryjówki, bo zwinął z kuchni kilka jabłek. Siedzieli wtedy w tym ciemnym schowku w ciszy chrupiąc jabłka. Wyszli dopiero gdy nakryła ich sprzątaczka, bo zaczęli się szamotać, nie pamiętał już o co się pokłócili.
       
Na zewnątrz zebrał się tłum, nic dziwnego, egzekucja była oderwaniem na chwilę od szarej rzeczywistości, żniw i wykopków czy co tam mieli wtedy w planach chłopi. Świeże pachnące wilgocią powietrze wypełniło płuca Darrenowi. Słońce wyszło zza chmur oświetlając malowniczo plac przed zamkiem. Zapowiadało się ładne popołudnie. Coś ścisnęło księcia w gardle kiedy przemknął wzrokiem po wykrzywionych krzykiem twarzach ludzi. Postanowił patrzeć tylko przed siebie, to znaczy na kata i stojącego obok niego ordynansa przywódcy rewolucjonistów, odzianego w jaskrawozielony płaszcz z kapturem i prostą szatę w takim samym odcieniu. Nad podwyższeniem wisiała pętla z grubego sznura. Droga do niej była tak okropnie krótka, kilka kroków i książę już stał obok. Strach zaczynał odpuszczać, a jego miejsce zajęło zrezygnowanie. Nie było żadnych szans na uratowanie skóry, a w cuda nie wierzył.
       
- W imieniu generała Labranda, nowego przywódcy Wunderlandu jesteś skazany...- czytał monotonnym głosem ordynans. - Masz prawo do ostatniego życzenia. - Mężczyzna w barwach rewolucji zszedł z podwyższenia i stanął obok przywódcy-generała. Książę rozejrzał się po tłumie jak przed wielkim przemówieniem, szukając natchnienia, bo nie był przygotowany na ostatnie życzenie. Namyślał się może sekundę.
       
- Powiedzcie Keithowi, że on spełnił moje ostatnie życzenie. Bez względu na to, co było potem.
       
Kat ułożył pętlę na szyi księcia i podszedł do mechanizmu uruchamiającego zapadnię. Ostatnią rzeczą jaką zobaczył Darren był tłum rozstępujący się przed drobnym strażnikiem w zielonym płaszczu. 

Wstęp

Witam!
Z tej strony Saeth. :) Jest to mój pierwszy blog, więc na początku pewnie nie będzie rewelacji. Jednak mam nadzieję, że z czasem wszystko rozwinie się w jakimś pozytywnym kierunku.
Będę tu zamieszczać opowiadania własnego autorstwa. Mogą także pojawiać się opowiadania dotyczące anime.
Główną tematyką będzie shounen-ai, więc jeśli nie lubisz takich treści - opuść tę stronę. Nie wykluczone, że opowiadania będą dotyczyły także innych gatunków. Myślę, że z biegiem czasu każdy znajdzie tu coś dla siebie. :)
Komentarze, zarówno pozytywne jak i krytykujące, mile widziane.
To by było na tyle..
Tak więc, zapraszam do czytania :)