Kontakt

Jeśli chcesz być informowany/na o nowych postach, masz jakieś pytania lub po prostu chcesz się podzielić swoją opinią, nie wahaj się pisać :)
GG:
51088874
e-mail: saeth500@gmail.com

sobota, 4 października 2014

Dziewiętnaste piętro - rozdział 6.

Rozdział 6.

- To dla lepszej współpracy - mruknął do siebie Whiteman pakując starannie złożone koszulki polo do walizki. Nie potrafił inaczej racjonalnie wyjaśnić, dlaczego posłuchał rady Andie i wybierał się razem z Polakiem na Hawaje. Miał się odprężyć, a tym czasem jeszcze bardziej się denerwował. Obrzucił wzrokiem zawartość walizki i stwierdził, że niczego nie brakuje. Zamknął ją zasuwając zamek błyskawiczny, po czym zarzucił na ramię torbę z laptopem i odruchowo zerknął na zegarek. Miał jeszcze godzinę do wyjścia, więc włączył telewizor i zaczął oglądać program informacyjny.

~***~

Na lotnisku panował tłok, jakby wszyscy nagle zapragnęli wylecieć z kraju w bardzo-bardzo pilnych sprawach, jak na przykład zasłużone wakacje. Tak przynajmniej wydawało się Dianie Harper trzymającej w jednej ręce uchwyt walizki, w drugiej dłoń pięcioletniej Kelly, a na plecach wypchany plecak turystyczny. Kobieta dmuchnęła sobie w grzywkę, a po chwili to samo zrobiła jej córka. Jednak, o ile Diana nie mogła w inny sposób poprawić sobie fryzury, o tyle dziewczynka była zapatrzona w matkę i starała się robić wszystko tak jak ona. Prawie wszystko. Kiedy Diana ruszyła w stronę wyjścia, pięciolatka pociągnęła jej dłoń w stronę dużej klatki z psem stojącej obok nóg mężczyzny, który zajmował się okiełznać swojego syna biegającego wokół niego. Kelly puściła rękę matki i podeszła do klatki z niewielkim psem o długiej sierści spoglądającego na dziewczynkę leniwie.

- Zalaz cie uwolniem - szepnęła do zwierzaka i zabrała się do mocowania z zapięciem klatki.

- Kelly, co ty robisz? Jedziemy do taty, zapomniałaś? Już nie chcesz się z nim spotkać? - Nad dziewczynką stanęła Diana i wyciągnęła dłoń do córki. Kelly przez moment się wahała, rzuciła kilka współczujących spojrzeń psu w klatce, ale ostatecznie chwyciła Dianę za rękę i ruszyły do wyjścia.

~***~

- To on tu przyjedzie?! - zawołała Flora stawiając gwałtownie kubek z kawą na stole niczym pijany zawadiaka w karczmie. Gabriel włożył do nowej, szarej walizki świeżo wyprasowane szorty w fruwające flamingi.

- Nie, spotykamy się dopiero na lotnisku. Taksówka, te sprawy. Kto wymyślił, żeby na Hawajach łazić w takim paskudztwie? - Chłopak ze wstrętem wyjął różowe spodenki, a na ich miejsce włożył brudnozielone z kilkoma kieszeniami na suwaki.

- Wiesz, co... Zazdroszczę ci. Będziesz miał Whitemana tylko dla siebie przez cały tydzień. - Flora stanęła w drzwiach pokoju Gabriela i oparła się plecami o framugę. Chłopak rzucił jej zirytowane spojrzenie znad półki.

- Aż tydzień z tym wymoczonym w rumiankowym szamponiku Chrisem. Chyba, że chodzi ci o jego bugatti? - Brunet zapakował żel pod prysznic i pastę do zębów.

- On. Ma. Co? - Flora wyprostowała się gwałtownie. - Chyba powinnam się zastanowić nad zmianą płci skoro on zabiera ze sobą faceta a nie kobietę. Coś musi być na rzeczy...

- Nic, co ma być? Może jest aseksualny? Nie każdy na widok ładnego faceta z furą kasy i najnowszym bugatti chce z nim spędzić resztę życia i wychować trojaczki - powiedział Gabriel chowając ukradkiem paczkę żelków i pianki marshmallows. Miał słabość do cukru.

- Bo nie spotkał nikogo takiego. A może on nie lubi dzieci? Będziesz pewnie miał okazję się czegoś dowiedzieć. A informacja to potęga - Flora niczego nie zauważyła, pogrążona w marzeniach.

Gabriel pokiwał głową, Chris był zadufanym w sobie biznesmenem z zezem na czubek własnego nosa. Tylko, że był też jego szefem. Świetny pretekst do trzymania się z daleka od niego i zdobywania informacji o jego życiu prywatnym. Za to zawsze powinien wszystko załatwiać albo powiedzieć, że on, jego pracownik ma coś zrobić.

~***~

Ekran zgasł, a Whiteman poderwał się z fotela i odruchowym gestem otrzepał koszulę z kurzu, którego na niej nie było. Sprawdził godzinę, dziesiąta pięćdziesiąt. Po czym wyszedł z mieszkania zamykając je na klucz. Nie czuł się, jakby wyjeżdżał gdzieś daleko, raczej jakby szedł do domu. Dziwne przeczucia towarzyszyły mu od rana, nigdy ich nie miał. Uśmiechnął się krzywo do siebie myśląc, że to początki lenistwa, które niby nie było mu obce, bo prawie o nic nie musiał się martwić, ale tego dnia ani razu nie pomyślał o banku.

Zamówił taksówkę i zjechał windą do recepcji. Portier skinął mu grzecznie głową, odwzajemnił ten gest i wyszedł z apartamentowca. Samochód już na niego czekał, kierowca włożył jego walizki do bagażnika z uprzejmym uśmiechem, który oznaczał zapewne poproszę większy napiwek. Whiteman rozróżniał takie drobne szczegóły w mimice twarzy, ale nie potrafił dokładnie wskazać, w którym miejscu coś się zmieniało, który mięsień bardziej się naciągał.
- Newmark? - spytał kierowca przyciszając radio, w którym właśnie zaczynały się wiadomości. Whiteman skinął głową.

~***~



- Jak to nie? Mamusiu, przecież obiecałaś mi pieska - marudziła Kelly w drodze z lotniska.

- Ale nie teraz, córeczko. Jak tylko się rozpakujemy będziemy mogły iść poszukać takiego pieska jakiego tylko będziesz chciała - Diana odwróciła się do córki z przedniego siedzenia pasażera. Podała jej sok pomarańczowy w kartoniku.

- Gdzie z tym sokiem? Wczoraj odkurzałem, byłem w myjni - powiedział kierowca, którym był stary przyjciel Diany, Matt. Mężczyzna był teraz łysiejącym pięćdziesięciolatkiem, ale kobieta dobrze pamiętała, że jeszcze dziesięć lat wcześniej wyglądał zupełnie inaczej, miał elegancki garnitur chociaż znoszony oraz zawsze tryskał humorem. Chociaż ojciec miał też ekscentryczne pomysły i spełniał wszystkie jej zachcianki. Kiedyś chciała mieć wiewiórki i je dostała, które i tak po dwóch miesiącach poszły do sąsiada. Ojciec robił też jej tatuaż jako właściciel studia.

- Mamo - Kelly kopnęła w fotel, na którym jechał jej dziadek, bo Diana siedziała po drugiej stronie.

- Uspokój to dziecko - mruknął pan Harper. - Co za pieprzone geny.

Z tyłu przez chwilę panowała cisza jakby dziecko zamyśliło się i zmieniło zdanie, co do tego, co powiedzieć.

- Piepsone. Musę do toalety. Muszę!
~***~

Whiteman pierwszy dostrzegł w tłumie podróżnych swojego współpodróżnego i pracownika w jednej osobie, który stał wpatrując się w tablicę odlotów. Obok niego stała duża walizka i granatowy plecak. Ich właściciel jadł żelki i słuchał muzyki przez wielkie słuchawki. Whitemanowi wydawał się wyjęty z innej rzeczywistości. Uśmiechnął się bezwiednie, a potem ruszył w kierunku Jakłowskiego.

Gabriel nie zwrócił na niego uwagi nawet kiedy był tuż za nim, wciągając owocowy zapach żelek, który czuł nawet z odległości metra. Dotknął ramienia chłopaka, a ten odwrócił się do niego. Whiteman zauważył, że Gabriel ściągnął brwi jakby jego widok co najmniej go rozczarował.

- O której lecimy? - spytał rzeczowym tonem, gdy przełknął ostatniego żelka, którego miał w ustach.

- O jedenastej. Jak zabukowałeś bilety? - Whitemanowi przez głowę przeszła szalona myśl.

- Nie zabukowałem - Gabriel wypowiedział na głos to, czego Christian się obawiał. Whiteman jednak nie dał po sobie poznać, że go to zaskoczyło. Chwycił za rączki swoich walizek i skinął na Gabriela, by też zabrał swój bagaż, którym zainteresował się już jakiś bezdomny. Samolot do Honolulu właśnie kołował na pasie startowym.

~***~

Czerwone volvo zatrzymało się przy apartamentowcu z piskiem opon, a Diana wypadła ze środka jak strzała i szarpnęła klamkę tylnych drzwi. Kelly wyszła posłusznie z samochodu i przetarła oczy.

- Zaproś mnie jutro na kawę i brownies, córciu - mruknął pan Harper, wyjmując walizki Diany z bagażnika. Kobieta uśmiechnęła się i nie wiedząc, czy ojciec ironizuje czy nie chwyciła dłoń córki i bagaże, po czym skierowała się do wejścia apartamentowca.

poniedziałek, 1 września 2014

Dziewiętnaste piętro - rozdział 5.

Rozdział 5.

W blackjacka jestem mistrzem jak wiesz, więc postawiłem toyotę i dostała się Amandzie. Nie będę jej odbierał przyjemności jazdy, jedynie odzyskam sto pięćdziesiąt dolarów, które jeszcze krążą po stole. Oczywiście, to znacznie mniej niż zapłaciłem za samochód, ale czego się nie robi dla interesów. Ten Polak, o którym rozmawialiśmy, jest nieufny w stosunku do mnie, tak jak się obawiałem. I to w dosyć osobisty sposób, jeśli wiesz, co mam na myśli, Lee. Z powodu zaistniałej sytuacji mam małą prośbę. Szesnaście cylindrów, cztery turbosprężarki, 1001 KM i max. 400km/h. Czarny. Srebro to kolor dla kobiet.

Christian wysłał maila i wyłączył laptop. Wyprostował się znad metalicznie błyszczącego kuchennego blatu, a potem sięgnął do leżącego obok portfela i wyjął jednodolarówkę. Uśmiechnął się do siebie. Lubił małe sumy, bo wyznawał zasadę, że każda fortuna się z nich składa. W tamtej chwili wyzwanie stanowiło sto piętnaście dolarów. Przeszedł go dreszcz podniecenia, jak zwykle tuż przed zarobieniem pieniędzy. Biznes był nieprzewidywalny; w trakcie prowadzenia interesów zmieniały się warunki gry, dochodziły nowe możliwości, w sumie wszystkie chwyty były dozwolone. Hazard był podobny, liczyła się wygrana i pomysłowość, na którą mogli sobie pozwolić tylko ci inteligentniejsi gracze. 

Winda cicho zadźwięczała kiedy zjechała na parter apartamentowca. Whiteman wyuczonym, ale już mechanicznym krokiem eleganckiego biznesmena na luzie, przeszedł do wyjścia uśmiechając się do portiera, który odwzajemnił tę, jedynie grzecznościową minę. Starszy mężczyzna wrócił do przerwanej rozmowy telefonicznej. Chris popchnął przeszklone drzwi. Przed wejściem stała tylko jedna taksówka, tradycyjna, żółta. Otworzył drzwiczki i podał adres Andie. Czekała go pasjonująca rozgrywka blackjacka, na nie całkiem dozwolonych zasadach. Jego zasadach.

~***~

Amanda nie była zaskoczona ponownym pojawieniem się Christiana w drzwiach piwnicy-kasyna. Co prawda, wedle umowy miała wygrać toyotę, a Whiteman dostać za to jej pozostałe pieniądze, ale kto by chciał oddawać to, co uczciwie mu się należało? Wyłożyła kartę spoglądając na pozostałych graczy. Dave grał o swoje ostatnie pieniądze, Igo właśnie stracił to, co dla rozrywki pozwoliła mu zyskać w poprzedniej kolejce. 

- To idiotyczna gra - mruknął osiłek wstając powoli od stołu. Rudowłosa również wstała, ale nie z grzeczności, tylko po to, by cmoknąć Chrisa w policzek, kiedy zbliżył się do krzesła, na którym wcześniej siedział. Whiteman spojrzał na nią zaskoczony.

- Nie przebłagasz mnie tak. Poza tym nie mów, że szkoda ci tych kilku dolarów. To tylko symboliczna kwota - szepnął jej do ucha. Odsunęli się od siebie, a właściwie Chris zrobił krok w tył, a potem usiadł na krześle zakładając nogę na nogę. Sytuacja przy stole uległa niewielkiej zmianie, Igo odszedł w kierunku barku, a jego miejsce zajęła Flora, która pożegnawszy się z Nil zdecydowała się na małą partyjkę. 

- Karty są nieprzewidywalne, Flo - powiedział Dave, próbując ją zniechęcić. Czarnowłosa wzruszyła ramionami i wyjęła dwadzieścia dolarów. 

- Pamiętasz, żebym kiedykolwiek przegrała? W szachy na przykład? Zapomniałeś, kto uczył cię uczył zasad? Poza tym, czemu nie pozwalasz mi na stracenie odrobiny pieniędzy, rybko? - zdała sobie sprawę, że zwróciła się do niego tak, jak wcześniej Gabriel. Jednak nie próbowała tego już odwoływać. Dave nic nie odpowiedział.

Do końca pierwszej partii nikt nie był pewien, kto zostanie zwycięzcą. Amanda nie postawiła więcej niż pięć dolarów, które straciła tak jak pozostali na rzecz Whitemana. Chris był zadowolony, stawka zwiększyła się o nowego gracza, który wyłożył swoją sumę. Za to Dave wyglądał na coraz bardziej zirytowanego, bo był jedynym graczem, który od początku do końca blackjacka tylko tracił i nie miał perspektyw na wygranie choćby dolara. Gdy nadszedł koniec rozgrywki Whiteman podziękował za grę i pełnym nonszalancji gestem wyszedł ze wszystkimi pieniędzmi, które znalazły się na stole. 

Kiedy opuścił pomieszczenie kasyna, dogoniła go Amanda.

- Liczyłeś - to było stwierdzenie, nie pytanie. 

- Tak, przecież wiedziałaś od początku, że nie mam szczęścia w kartach. Wszystko mi zabrałaś. Musiałem sobie pomóc umiejętnościami - oznajmił Chris z krzywym uśmiechem. 

- To tylko gra, rozumiem. I nie ma za co.

- Nie przeprosiłem cię - biznesman uniósł jedną brew. 

- Ale się tłumaczyłeś. To prawie to samo. Chyba, że wolisz inaczej mnie przeprosić? - Amanda przybliżyła się do niego, patrząc w oczy. 

- Miały być tylko interesy, Mandy. Nie mieszaj się do mojego życia prywatnie, bo to się odbije na twoim zdrowiu - głos Chrisa stał się stanowczy. Mężczyzna ruszył w kierunku grupy, w której Andie czarowała słuchaczy jedną ze swoich nieprawdopodobnych, bo podkolorowanych, opowieści. Chris przestał interesować się tym, co miała mu do powiedzenia Amanda. 

- ...podniósł z piasku patyk i rzucił psu, ale, żeby to był pies! Nic z tych rzeczy, to był jeden z tych szczurowatych yorków i jak nie szczeknął na Wiliama... O, hej, Christian.

Andie przerwała na chwilę opowieść i podała błękitnookiemu kieliszek szampana, po czym znów kontynuowała, a grono słuchaczy kręciło głową ze zdumieniem. Biznesman wyczekał aż skończy, a towarzystwo się rozproszy szukając innych atrakcji na imprezie. Trochę to trwało, ale Chris nie chciał potem szukać Andie zdając się na przypadkowe spotkanie. 

- Co powiesz na wyjazd trzydniowy do Honolulu? Plaża, zachody słońca, plaża, masaże i masażyści, plaża... - powiedział niby od niechcenia i upił łyk szampana, by dać Andie czas do namysłu. Bąbelki były wyjątkowo przyjemne dla podniebienia, pomyślał. Spojrzał na blondynkę, która pokręciła głową z niezadowoleniem rozsiewając zapach drogich perfum. Ten aromat przywiódł mu na myśl coś dziwnego, jednak starał się nie zastanawiać nad tym i powiedział:

- Wiesz, nie puściłbym cię samej, chciałem wysłać tam Polaka, tego Jakłowskiego. Myślę, że on by był zachwycony tym stanem i raczej nie właziłby ci na głowę.

- Niby czemu uważasz, że mógłby mi się narzucać jak dzieciak? - spytała Andie z zainteresowaniem.

- Jest młody i niedoświadczony, zwłaszcza w takich wyjazdach. Może pomyślałby sobie, że będziesz się nudziła i chciał trochę rozerwać - odparł Chris tonem całkowicie obojętnym jakby rozważał, czy będzie padać deszcz, czy lepiej zostawić parasol w domu. 

- Jesteś cholernym maniakiem na tym punkcie, wiesz? - zaśmiała się blondynka i splotła ramiona, brzęcząc bransoletkami. Chris przechylił kieliszek upijając kolejny łyk alkoholu i stwierdził, że nie musuje już tak przyjemnie jak wcześniej. 

- Nie chcesz jechać ze względu na niego? - spytał.

- Co on mnie obchodzi, Christian, nic, jest tylko twoim sekretarzem. Nie mogę jechać, bo mam wtedy wizytę dziadków, którą odkładam od roku. Dlaczego ty nie chcesz się tam wybrać? Hawaje dobrze by ci zrobiły, a firma nie rozleci się przez tydzień.

- To była tylko propozycja, ale jak nie chcesz...W każdym razie masz czas do - spojrzał na zegarek - dziś do dziesiątej. 

- Ale uparty jesteś. Idziemy kroić tort! - zawołała jak mała dziewczynka i szybkim krokiem oddaliła się w stronę kuchni, gdzie stało ciasto zamówione przez nią osobiście w małej cukierni. Whiteman już miał ruszyć w tym samym kierunku, ale telefon w jego kieszeni zawibrował. 

~***~

Nil zrobiła zdjęcie Gabrielowi właśnie wtedy, kiedy zamknął usta na łyżeczce z kawałkiem orzechowego tortu. Zastygł na chwilę, a potem wyjął sztuciec i przełknął ciasto. Wycelował łyżeczkę w dziewczynę a potem wykrztusił:

- Skasuj to, powalona Amazonko! 

- Ale masz minę, jakbyś połykał świerszcza na surowo - Nil wybuchnęła śmiechem i pokazała fotkę Florze. Tamta zachichotała wpatrując się w ekranik, a Gabriel pomyślał, że wygląda okropnie w tej pomarańczowej bluzce. 

- Ha, ha, ha. Strasznie zabawne - powiedział, odstawiając na bok talerzyk. 

- Daj spokój, to tylko takie żarty - stwierdziła Flora i znów się roześmiała, tym razem jednak Nil odebrała jej aparat i wcisnęła kilka guzików. Gabriel miał nadzieję, że to było właśnie usunięcie tego nieszczęsnego zdjęcia, ale nie miał już ochoty ani na tort ani chwilowo na ich towarzystwo. Poczuł czyjąś dłoń na ramieniu i odwrócił się. Kiedy zobaczył, kto za nim stał zdecydował, że jednak Nil i Flora to całkiem przyjazne środowisko.

- Możemy pogadać? - zapytał poważnie Igo. Czego mógł chcieć od niego ten mięśniak? Może chodziło mu o tę rozgrywkę w blackjacka? Ale przecież on też nic nie wygrał. Zdjął rękę mężczyzny wyższego o dwadzieścia centymetrów, krzywiąc się z niesmakiem jakby to był pająk.

- O co chodzi?

- Ale nie tu, chłoptasiu. Na taras - zakomenderował groźnie Igo.

Gabriel posłusznie udał się za nim na urocze wyjście na dwór, gdzie głównym elementem skupiającym uwagę było drzewko bonsai rosnące na środku tarasu. Fantazja projektanta przy innej okazji zdziwiłaby Gabriela, ale kiedy miał przed sobą rozmowę z osobą dwa razy większą od niego i to w dodatku niezbyt miłą pogawędkę, jak się spodziewał z dwóch wypowiedzi mężczyzny. 

- Nie wiem, czy wiesz, ale tego blackjacka przegraliśmy całkiem niesprawiedliwie. Amanda była krupierką i oszukiwała. Bardzo dobrze. Nie mogę tak tego zostawić - powiedział Igo wkładając ręce w kieszenie.

- To tylko kilka dolarów, mnie nie szkoda - odparł Gabriel patrząc na drzewko, stwierdził, że była to sosna.

- Chodzi o zasady. Myślałem, że jesteś Polakiem to to uznajesz. 

- Jak widać jestem trochę innym Polakiem niż może się wydawać - Gabriel wciąż był lekko spięty tą rozmową. 

- Ja wiem, że moja babka była z twojego kraju - odezwał się Igo niespodziewanie przechodząc na język polski. Gabriel spojrzał na niego ze zdumieniem.

- Jestem Igor, to rosyjański imion - kontynuował łamaną polszczyzną i z lekkim zakłopotaniem. - Ale skoru nie chcesz być jak prawdziwyj Polak to... trudno - Igo wyjął zaciśnięte w pięści dłonie i zaplótł ramiona na piersi. Jego poza przywodziła Gabrielowi na myśl ochroniarza w klubach. 

- Nie jestem patriotą, jeśli o to ci chodzi - powiedział w przypływie odwagi chłopak i od razu ugryzł się w język. Z takimi facetami trudno mu się dyskutowało o własnych poglądach. 

- Nie jesteś - Igo wciągnął głośno powietrze i po chwili je wypuścił. A potem poszedł do środka willi, zostawiając zielonookiego samego ze swoimi myślami. Gabriel zdecydował, ze jednak nie potrafi szufladkować ludzi, bo ten mięśniak zdecydowanie nie miał ochoty na rozmowę o światopoglądzie i siłowe uzmysławianie mu błędu, który popełnił nie chcąc odegrać się na Amandzie. 

Gabriel rozmyślałby dalej gdyby nie to, że usłyszał hałas, jakby ktoś wjeżdżał na parking po żwirowym podjeździe. Zerknął w tamtą stronę i zamarł. Z czarnego Bugatti Veyrona wysiadł starszy, siwiejący mężczyzna z laską i przywitał się z Chrisem, po czym wręczył mu coś. Następnie obydwoje wsiedli do auta, Chris na miejscu kierowcy, a staruszek - pasażera, i odjechali z chrzęstem żwiru.

czwartek, 31 lipca 2014

Liebster Award

Chciałabym podziękować Farren M za nominację :)



Zasady są następujące:

Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego bloggera w ramach uznania za dobrze wykonaną robotę. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody, należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.


Blog, który mnie nominował: 



Pytania, które otrzymałam:

1. Ile masz lat?

Mam aż siedemnaście lat :)

2. Jakie jest Twoje marzenie? 

Marzeń mi nie brakuje, mogłabym zrobić całą listę. Jednak największym z nich jest zostanie pisarką. Blog to takie ćwiczenie przed wydaniem własnej książki. Nie wiem, czy będzie związana z yaoi. Poza tym marzę, aby pojechać do Hiszpanii i zostać psychiatrą. 

3. Którego z chłopców z 1D najbardziej lubisz?

Żadnego, bo... patrz odpowiedź na pytanie 5.

4. Co sądzisz o Perrie Edwards?

O Perrie Edwards nie mam zdania, bo również nie śledzę jej losów.

5. Jesteś directioners?

Nie jestem directioners.

6. Jaki był Twój pierwszy przeczytany imagin? (możesz podać linka)

Nie miałam jeszcze okazji przeczytać ani jednego imaginu. 

7. Wierzysz w Larrego? 

Nie rozumiem pytania.

8. Jaki jest Twój ulubiony owoc?

Ulubiony owoc to truskawka. Uwielbiam jej kolor i zapach. Kojarzy mi się z wakacjami u babci. :)

9. Twoje ulubione płatki? 

Moje ulubione płatki to płatki śniegu. Powstają w chmurach, są maleńkimi kryształkami, fantazyjnie wyrzeźbionymi przez naturę. A co najdziwniejsze, żaden kształt nie powtarza się. 

10. Góry vs Morze

Po dwóch pod rząd wakacjach spędzonych w górach i częstych pobytach nad Bałtykiem, muszę przyznać, że wolę góry. Lubię wędrować i podziwiać piękne widoki. 



Moje pytania: 

 1. Której drużynie Quidditcha kibicujesz?
2. Co powiedziałbyś/powiedziałabyś superdżdżownicy?
3. Dokąd wyprowadziłbyś/wyprowadziłabyś się, gdyby Twój dom zajęli kosmici?
4. Jaką postać z książki/filmu chciałbyś/chciałabyś spotkać?
5. Co sądzisz o Homo Sapiens?
6. Jaką magiczną moc chciałbyś/chciałabyś posiadać?
7. W jakie zwierzę zmieniłbyś/zmieniłabyś się gdybyś chciał/chciała odbyć podróż dookoła świata?
8. Jak wyobrażasz sobie siebie za dwadzieścia lat?
9. Co zrobiłbyś/zrobiłabyś, gdyby porwał Cię Jack Sparrow?
10. Który obraz Picassa zrobił na Tobie największe wrażenie? 
11. Czy chciałabyś/chciałbyś hodować Pachycondyla verenae?



środa, 30 lipca 2014

Dziewiętnaste piętro - rozdział 4.

Rozdział 4.

Kiedy wyszło na jaw, kim był nowy przybysz, uwaga prawie wszystkich gości skierowała się na niego. Whiteman swobodnie rozmawiał z nimi, jakby znali się od dawna. Gabriel pomyślał, że tak faktycznie musiało być. Odkąd pierwszy raz tego wieczora zobaczył swojego szefa z Amandą, starał się nie zbliżać do niego bliżej niż w zasięgu jego wzroku. Nie było to proste, bo musiał jednocześnie obserwować Chrisa i starać się, by ten nie dostrzegał jego. Brunet szukał innego towarzystwa, zwłaszcza takiego, które nie było zainteresowane osobą Whitemana. Po kilkuminutowej wędrówce przy stole z przekąskami, wyłowił wzrokiem z tłumu dziewczynę opierającą się o ścianę i pijącą drinka, wystukując co chwilę SMSy. Nie liczył na coś więcej niż pogawędkę na jakiś luźny temat. Przez chwilę zastanawiał się, jaki mógłby być ten „luźny temat". W końcu wymyślił, że zahaczy o znajomość z Andie.
                
- Hej, jestem Gabriel - zaczął. Dziewczyna spojrzała na niego, unosząc pytająco jedną brew.
                
- Nil - przedstawiła się, klikając wyślij na ekraniku telefonu.
                
- Lubisz Afrykę? - Chłopak, zaskoczony imieniem, zboczył z tematu, na który planował skierować rozmowę.
                
- Nie ja, mój ojciec miał słabość do tego kontynentu. Spędził tam większą część swojego życia, ale nigdy mnie tam nie zabrał - wyjaśniła. Gabriel przyjrzał się jej, bo zwykle nie zwracał specjalnej uwagi na wygląd kobiet dopóki nie musiał. Była mulatką o szczupłej figurze, kręconych włosach i dużych ustach.
                
- Po mamie - powiedziała zauważając jego wzrok.
                
- Musi być piękną kobietą - odparł brunet uśmiechając się. Rozległ się huk, a potem ktoś wyregulował głośniki i popłynęła szybka, pulsująca muzyka.
                
- Tak, ale chyba nie przyszedłeś po to, żeby wypytywać mnie o rodzinę? - Nil przestała bawić się papierową parasolką i odłożyła pustą szklankę na parapet. Gabriel potrząsnął głową. Pytanie o Andie nagle wydało mu się dziecinne, bo przecież sam ją dobrze znał i wiedział, że jeśli nie ma jej w centrum imprezy to pewnie szykuje nową atrakcję. Z pewnością sam potrafiłby ją znaleźć, jeśli naprawdę by chciał.
                
- Zatańczymy? - zapytał i spojrzał wyczekująco na dziewczynę. Skinęła, chowając telefon do torebki.
                
- Jesteś tym Polakiem, którego Annie poleciła szefowi na zastępstwo? - spytała po chwili Nil. Chłopak drgnął, ale starając się nie wypaść z rytmu, przytaknął.
                
- Co u niej? - Gabriel próbował skierować rozmowę na inne tory.
                
- Trochę się martwiła jak sobie poradzisz na nowym stanowisku. Za bardzo, moim zdaniem, przejmuje się pracą. Ostatecznie przekonał ją sam Whiteman.
                
- Rozmawiał z nią o mnie? - Chłopak zagryzł wargę, udając, że interesuje się bardziej tańcem niż konwersacją. Nil westchnęła, patrząc na niego.
                
- Podobno tak, zaraz po twojej pierwszej wizycie u niego. Wiem tylko, że mówił, że rwiesz się do tej pracy jak gazela do lwa.
                
- To twoje porównanie?
                
- Nie. Tak powiedziała Annie.
                
Przez moment tańczyli w milczeniu, aż Nil nagle stanęła i rozejrzała się. Kiedy zobaczyła wysoką sylwetkę Chrisa pokręciła głową z niezadowoleniem. Whiteman stał w otoczeniu kilku osób i dyskutujących o czymś intensywnie.
                
- Ciężko z nim wytrzymać, nie? - powiedziała, zwracając się jakby do siebie. Gabriel chciał odpowiedzieć, że jego szef istotnie nie ma przyjemnej osobowości, ale brązowooka zwróciła uwagę na kogoś innego. - O, Flora! - zawołała patrząc na dziewczynę stojącą w grupie. Czarnowłosa żywo gestykulowała przedstawiając swoje argumenty. Po chwili towarzystwo wybuchnęło śmiechem, tylko Whiteman ograniczył się do lekkiego wykrzywienia ust. Podniósł szklankę wypełnioną pomarańczowym płynem, ale nie napił się tylko rozejrzał po salonie. Jego spojrzenie przez pół sekundy zatrzymało się na Gabrielu. Chłopak odwrócił się do Nil, która już machała do Flory.
                
- Idziesz ze mną? - spytała wskazując na towarzystwo wokół Whitemana. Chłopak nie miał ochoty iść na spotkanie z człowiekiem, którego skutecznie unikał przez ostatnie pół godziny. Jednak zachowanie Chrisa, a zwłaszcza, to jak dobrze czuł się w tym domu wśród ludzi częściowo całkiem obcych jemu, drażniło go. Przekora wzięła górę i Gabriel podszedł z Nil do wyjścia na taras, gdzie stała Flora i Dave, i Christian Whiteman.
                
- A już myślałam, że sobie pojechałeś zanim wszystko się rozkręci - powiedziała Flora do Gabriela.
                
- Nie doceniasz mnie, rybko - powiedział brunet, zerkając na Dave, który z kolei spojrzał na niego podejrzliwie. Gabriel posłał mu nieśmiały uśmiech, co tylko zirytowało Dave'a.
                
- Nie pozwalaj sobie - mruknął zazdrośnie obejmując Florę w talii. Gabriel czuł na sobie wzrok zaciekawionych osób, a zwłaszcza Chrisa. Choć nie potrafił ocenić, czy jego szef był zainteresowany tym co, on mówił.
                
- Na twoim miejscu pilnowałbym raczej własnych spodni - odparł Gabriel przysuwając się do Dave'a o krok. Odskoczył, kiedy blondyn nachylił się nad nim i próbował sięgnąć do jego szyi.

- Ciota - wyszeptał, ale Gabriel był pewien, że poza nim słyszało to jeszcze kilka osób. Jednak na pewno nie Whiteman, który stał zbyt daleko, i to podniosło Gabriela na duchu. To zdecydowanie nie było dobre słowo na określenie tego, kim był.
                
- Dajcie spokój - powiedziała Flora mrożąc wzrokiem bruneta i odsuwając się od Dave'a.
                
- Ja tylko uprzedzam. - Gabriel wzruszył ramionami. Obok niego niespodziewanie pojawiła się Amanda z talią kart. Zaproponowała blackjacka, co spotkało się z aprobatą i większość osób przeniosło się do piwnicy, gdzie znajdowało się pomieszczenie imitujące kasyno. Stał tam również stół do bilarda, a w kącie kurzyło się pianino. Gabriel zauważył, że Flora i Nil rozmawiają o czymś przyciszonym tonem. Do jego uszu dotarł jedynie zaciekawiony głos czarnowłosej:
                
- ...jest seme?
                
Ale dziewczyny nie brały udziału w grze i po chwili wróciły na górę, do salonu. Przy stole zostało pięć osób, Gabriel, Amanda, Chris, Dave i jakiś osiłek, do którego Whiteman zwracał się "Igo". Rudowłosa rozdała karty, bo nikt nie chciał zostać "krupierem" i rozpoczęła się kolejka.

~***~

Godzinę później Chris przegrał wszystkie dwadzieścia dolarów, które miał przy sobie, ale nie wyglądał na zmartwionego z tego powodu. Gabriel miał połowę ze swoich pieniędzy, tyle samo udało zatrzymać się Dave'owi, Igo został z jedną trzecią swojej puli, a Amanda z kolejki na kolejkę stawała się coraz bogatsza. Rudowłosa uśmiechała się wyciągając kolejne karty. Nikt nie śmiał zaprotestować, że mogła je rozdać nie całkiem sprawiedliwie.
                
- Zostało mi tylko to - Christian wyciągnął z kieszeni kluczyki. Gabriel zauważył, że po jego twarzy przemknął cień zadowolenia. Wydało mu się to dziwne, ale nie skomentował.
                
- Naprawdę chcesz przegrać samochód, Christiano? - spytała Amanda z uśmiechem.
                
- Chcę grać - odparł Whiteman odchylając się na krześle. Gabrielowi przemknęło przez myśl, że jego szef gdyby tylko chciał, potrafiłby zmusić każdego z graczy do wyłożenia na stół najcenniejszych dla nich rzeczy, bo miał przytłaczającą mentalność lidera-manipulanta.
                
Kolejna kolejka nie przyniosła wielkiej niespodzianki biorąc pod uwagę to, co zdarzyło się wcześniej. Rachunek prawdopodobieństwa nie zawiódł i Whiteman przegrał auto. Amanda wzięła w palce kluczyki do toyoty i zamachała nimi. To ona okazała się największym zwycięscą, wręcz tryumfatorem.
                
- Koniec, wypadasz z gry, Christiano - powiedziała zbierając karty i tasując je wprawnym ruchem. Whiteman wstał z krzesła i oznajmił mrugając do dziewczyny:
                
- Będę tęsknił, Mandy.
                
I po prostu sobie poszedł. Gabriel patrzył na jego oddalającą się sylwetkę, a kiedy zniknęła za drzwiami prowadzącymi na górę, również wstał.
                
- Chyba zrobię sobie przerwę - powiedział odkładając karty.
                
Gdy wspinał się po schodach usłyszał jeszcze jak Dave mówił:
                
- Nie spiesz się.

~***~

                
Gabriel szukał wzrokiem kogoś znajomego, ale jego myśli ciągle krążyły wokół błękitnookiego mężczyzny. Zastanawiał się, dlaczego Chris niemal oddał swój samochód Amandzie. Chyba nie grał tak na serio? Przecież musiał jakoś wrócić do domu. Ach, no tak, przecież z pewnością ktoś by go podwiózł, ale brunetowi coś mówiło, że to mało prawdopodobne rozwiązanie. Było zbyt naturalne, zbyt oczywiste. Gabriel doszedł do wniosku, że jeśli chce się dowiedzieć jak Chris zamierza rozwiązać ten problem musi wrócić do roli obserwatora, w którego wcielił się na początku imprezy. Rozejrzał się, ale nigdzie nie zauważył eleganckiej postaci. Cholera, jak naprawdę chcę coś wiedzieć, to on ucieka, pomyślał brunet. 

poniedziałek, 14 lipca 2014

Dziewiętnaste piętro - rozdział 3.

Rozdział 3.


Gabriel wyszedł spod prysznica pogwizdując sobie „Pieski małe dwa”. Zaczął zakładać koszulkę, ale zorientował się, że nie wziął z szuflady bokserek. Nie przestając pogwizdywać wyszedł z łazienki owinięty jedynie w ręcznik i stanął oko w oko z Florą, która właśnie wróciła z zakupów. Zauważył, że się lekko zaczerwieniła.

- Ostrzegaj jak urządzasz paradę w ręczniku po NASZYM korytarzu - powiedziała i zatrzasnęła drzwi wyjściowe stopą. Trzymała w obydwu rękach siatki z mrożonymi warzywami i owocami morza.

- Myślałem, że idziemy na imprezę - Gabriel poprawił ręcznik na biodrach zaglądając do plastikowej torby z zakupami.

- Idziemy, ale to są nasze zapasy. Dzisiaj jest piątek, drugi tydzień miesiąca, twoja kolej na zakupy. Nawet o tym zapomniałeś. Chyba, że przechodzisz na dietę zero kalorii - zaczęła wkładać pudełka do zamrażalnika. Gabriel poczuł jak mu burczy w brzuchu, od wczoraj miał w ustach tylko shake’a. Zgarnął szybkim ruchem jabłko i usiadł na parapecie w niewielkiej kuchni zajmując część cennej przestrzeni. A także, jak się okazało kiedy zobaczył minę Flory, odsłonił fragment ciała dotąd ukrytego pod ręcznikiem.

- Fajnie wiedzieć, że nie jesteś obojętna na moje wdzięki - mrugnął do dziewczyny i zeskoczył na podłogę.

- Powstrzymuję się przed zwymiotowaniem, istotnie - powiedziała dziewczyna chowając pudełko ciastek do szafki. - Idę się kąpać!

- Hej, jeszcze stamtąd nie wyszedłem. To jest, nie ubrałem się - zaprotestował Gabriel zeskakując z parapetu i szybkim krokiem udając się do łazienki. Niestety, Flora pierwsza dopadła drzwi i zatrzasnęła mu je przed nosem. Chłopak oparł się o drzwi czołem, ale już po chwili na jego ustach pojawił się uśmiech. Poszedł do swojego pokoju i założył bokserki, po drodze zabierając czarny flamaster. Zamierzał ozdobić kilkoma napisami mangi Flory, które skrywała na półce za książkami. Jednak kiedy znów znalazł się na korytarzu, drzwi łazienki były otwarte, a z pokoju dziewczyny dobiegał odgłos rozmowy. Gabriel zebrał swoje ubrania, które wciąż leżały na pralce i włożył je. Czarny flamaster wepchnął do kieszeni dżinsów.

- Hej, jeszcze stąd nie wyszłam - powiedziała Flora, stając w drzwiach. Jej czarne włosy ociekały wodą, a jedyną osłonę stanowił ręcznik.

- I paradujesz w ręczniku - dodał Gabriel i wyciągnął szczoteczkę do zębów. Zaczął ostentacyjnie szorować. Dziewczyna przewróciła oczami i oparła się o ścianę czekając aż tamten skończy.

- A nie jesteś ciekawy kto dzwonił? - spytała niby od niechcenia.

Nie, twoje rozmowy z Davem nie są interesujące. W kółko kochanie i rybciu. Wy się wcale nie kłócicie? - spytał Gabriel nabierając wody w usta, żeby je przepłukać.

- Do darcia kotów ty mi wystarczasz. Możesz już wyjść? - Czarnowłosa wzdrygnęła się z zimna i objęła dłońmi ramiona.

- Nie krępuj się - chłopak posłał jej uśmiech, ale widząc minę mówiącą „wyjdź, albo ci pomogę” szybko opuścił pomieszczenie.

~***~

Willa Andie stała w bogatej, eleganckiej dzielnicy, w której nie wyróżniała się czymś konkretnym. Otaczał ją duży ogród, prowadzący do parkingu podjazd był wyłożony żwirem. Flora stwierdziła, że szpilki nie pasują do takiego podłoża, kiedy tylko wysiadła z samochodu Dave’a. Obok nich zaparkował motocykl Gabriela. Poszli w głąb ogrodu skąd dochodził dziwny zapach i głośna muzyka, ale poza tym nie było słychać żadnych rozmów ani krzyków. Czuć było woń spalenizny.

Flora szła ostatnia przytrzymując się ramienia Dave’a, a Gabriel jako pierwszy zobaczył to, co działo się nad basenem. Mężczyzna w przemoczonej błękitnej koszulce trzymał gaśnicę nad krzakiem, na którym przed godziną rosły z pewnością róże, bo tuż obok leżał jeden nadpalony herbaciany kwiat. Widać było, że jakiekolwiek zagrożenie pożaru zostało już zażegnane i gwar rozmów, który na chwilę przycichł, zagłuszył ciszę przerywaną psykaniem gaśnicy i muzyką. Imprezowicze wrócili do przerwanych zajęć rozpraszając się wokół basenu. Ktoś wjechał na żwirowy podjazd srebrną toyotą a po chwili rozległ się odgłos trzaśnięcia drzwiczek samochodu, ale nikt nie zwrócił na przybyłego uwagi. Tylko jedna osoba ruszyła w tamtym kierunku. Była to rudowłosa dziewczyna, która zatrzymała się obok Gabriela.

- Grill nam się rozprzestrzenił, ale już po wszystkim - chłopakowi wydało się, że była zawiedziona. - Jestem Amanda.

- Grill? To znaczy mam na imię Gabriel - przestał patrzeć na dymiący krzak i przeniósł wzrok na Amandę.

- Jak to zrobiliście? - spytał Dave podchodząc do nich. Flora puściła jego rękę kiedy stanęła na pewniejszym podłożu jakim były płytki ciągnące się od basenu.

- Nie chciało się rozpalić i ktoś wpadł na genialny pomysł, żeby użyć dezodorantu pryskając na zapalniczkę - powiedział mężczyzna, który stanął za Amanda obejmując ją w pasie. Był to nie kto inny, tylko Christian Whiteman. Kiedy Gabriel to sobie uświadomił cofnął się odruchowo.

- Skąd wiesz? - spytała rudowłosa odwracając się do Chrisa.

- Widziałem już ten numer dwa razy u Paula - odparł błękitnooki. Uśmiechnął się, a Gabriel znów zrobił krok do tyłu. Pod stopą poczuł nierówność.

- Czy mógłbyś… - Dave zawiesił głos chcąc przypomnieć sobie, jak nazywa się osoba stojąca na jego bucie.

- Jałski - podpowiedział Whiteman.

- Sorki - mruknął Gabriel i odsunął się na bok jakby chciał się schować. Przyszło mu na myśl, że plotki kłamią. W tedy, w windzie, kiedy usłyszał, że jego szef woli chłopaków nie chciał w to uwierzyć i chyba szukał potwierdzenia tej plotki. Jednak teraz, patrząc na Amandę i Chrisa wszystkie teorie legły w gruzach. A może to nic nie znaczyło? Może mógłby to sprawdzić?

- O czym tak intensywnie myślisz, loczku? - zainteresowała się Amanda.

- O nikim - Gabriel zdał sobie sprawę, że wpatruje się w rękę Whitemana, tę na boku rudowłosej. Zaraz, jak ona go nazwała? Loczku?! Przy jego szefie…Powstrzymał się od wygłoszenia złośliwej uwagi na temat włosów Amandy.

- Masz niesamowitą zdolność wyłączania się. Chodźcie, Andie ma świetne płyty - powiedziała rudowłosa i poszła pierwsza w kierunku willi szepcząc coś do ucha Chrisowi.

- Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha - odezwała się Flora do Gabriela.

- Nie lubię go i tyle. Gdybym wiedział, że tu będzie to nie przyjechałbym.

- Próbowałam ci powiedzieć, ale nie chciałeś słuchać. Poza tym on chyba nie jest takim gburem za jakiego go masz.
Chłopak spojrzał w kierunku Whitemana, który właśnie opowiedział jakąś anegdotę, bo wszyscy się roześmieli. Kopnął kamyk i poszedł w kierunku reszty znajomych.

Amerykański Five O'Clock

Tym razem utwór, który zawiera równo 150 słów. Zapraszam :)

Amerykański Five O'Clock

Adam Helland wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer. Stał naprzeciwko przeszklonej ściany na ostatnim piętrze apartamentowca patrząc na popołudniową panoramę Nowego Jorku.

- O której? – spytał bez ogródek.

- Jak tam nasz maluszek?

- Mark, zostaw te swoje makabryczne porównania. Na którą mam ustawić odliczanie?

- Piąta trzydzieści dwa, w Central Parku. Na razie, złotko – Mark rozłączył się zanim zrobił to Adam.

Anglik odwrócił się i ustawił godzinę w leżącym na biurku komputerze. Rozpoczęło się odliczanie. Chwilę patrzył na zmieniające się liczby, zostało trzydzieści jeden minut do eksplozji. Postanowił przez ten czas wypić herbatę. Wyjął z szafki puszkę i nalał wody do czajnika. Odstawił go i włączył. W momencie, kiedy zaczął wsypywać herbatę do wyparzonego kubka coś zmieniło się na ekranie komputera. Spojrzał na zegar odliczający minuty. Zostało piętnaście sekund, czternaście, trzynaście… Kiedy licznik wskazał zero widok za oknem rozjaśniła pomarańczowa łuna. Cichy szum czajnika ustał.

- Amerykańska technologia bywa zabójcza – Adam pokręcił głową.

czwartek, 10 lipca 2014

Komunikat

Witam,
Na początku chciałabym przeprosić wszystkich czytelników (o ile takowi istnieją) za pewnie opóźnienia. Związane były one z awarią komputera i wyjazdem, co niestety uniemożliwiało dodawanie postów. Chciałabym także poinformować, że na 99% rozdział 3. pojawi się 13 lipca.
Mam do Was także prośbę. Jeżeli ktokolwiek to czyta, bardzo proszę o skomentowanie. Chciałabym wiedzieć, czy są osoby, które interesują się tym blogiem i czy jest sens prowadzenia go nadal. Więc byłabym bardzo wdzięczna za zostawienie po sobie śladu w postaci komentarza, nawet jeśli byłoby to "Podoba mi się/Nie podoba mi się". Naprawdę zależy mi na waszej opinii :)
Jeszcze raz przepraszam za opóźnienia.
Saeth

niedziela, 29 czerwca 2014

Zdjęcie

Zdjęcie

David wyszedł z domu trzaskając drzwiami. W głowie dźwięczały mu jeszcze słowa ojca: Nie można ci ufać, smarkaczu. Wszystko tylko dlatego, że wrócił dwie godziny później niż rodzice mu nakazali. Swoją drogą miał już te siedemnaście lat, nie musieli go tak kontrolować. Nie wierzyli, że nie spędził tego czasu na piciu kolejnego piwa. Prawdę mówiąc, nie wypił wcale tak dużo. Rozmowa z Samem była znacznie atrakcyjniejsza niż alkohol. Kiedy spojrzał na zegarek i powiedział, że musiał wracać, Cassie, Sam i Lily zaproponowali, że go odprowadzą. Dziewczyny nieszybko odpuściły sobie spacer i niewiele brakowało, a wprosiłyby się Samowi do mieszkania.

- Rodzice w Szkocji, Annie u koleżanki. Cała willa nasza - powiedział Sam, kiedy zostali sami. David zawahał się przez moment, ale pokręcił głową. Durne poczucie obowiązku wzięło górę. Gdyby nie to, nie musiałby się martwić ojcem i jego wyrzutami. Leżałby w tej niebieskiej pościeli, kręcąc na palcu popielaty kosmyk włosów Sama.

Oderwał się od rozmyślania i przekręcił kluczyk w stacyjce. Wrzucił pierwszy bieg i wyjechał z podjazdu z piskiem opon. Ojciec, Sam, tata, blondyn - przed oczami pojawiały mu się na zmianę dwie twarze. Zaślepiała go złość na jednego, a za drugim tęsknił. Idiotyczna biologia, pieprzone geny! Ojciec Davida też był nerwowy, to po nim chłopak odziedziczył temperament. Sięgnął do wajchy, ale jego dłoń trafiła w coś skórzanego. Zmienił bieg i wziął do ręki brązowy portfel leżący na fotelu pasażera. Otworzył go przejeżdżając skrzyżowanie na czerwonym świetle. Za folią widniało zdjęcie dwóch roześmianych chłopaków. Sam udawał, że celuje z pistoletu-palców do fotografa, którym była Cassie. David został uchwycony w momencie wskakiwania na plecy blondyna i mrugał do dziewczyny stojącej przed nim.

Chłopak zagryzł dolną wargę i przyspieszył. Wszedł w ostatni zakręt. Nie zatrzymał się widząc opuszczający się szlaban. Zdążę, pomyślał i wcisnął pedał gazu. Sekunda i nic już nie czuł. Ani przyspieszonego adrenaliną pulsu ani złości na ojca, ani uczucia do Sama, którego jeszcze nie zdążył nazwać.

~***~

Pociąg przeciął na pół srebrną toyotę. Tyle najpierw zobaczył Sam w telewizyjnym programie informacyjnym, kiedy przeskakiwał bezmyślnie po kanałach. Przerzucił na następny, ale po chwili coś sobie przypomniał i wrócił do wypadku na torach. Chcąc się przekonać, że tylko mu się wydawało. Ale nie, to był samochód Davida. Mechanicznym ruchem odstawił kubek z kakao na stół. A potem wybiegł nie zamykając drzwi. 

Do miejsca, w którym stał wrak dotarł w dziesięć minut. Resztki srebrnego auta ogrodzone zostały taśmą policyjną. W środku samochodu nie zobaczył nikogo. Może już go zabrali? Może nie było czego zabierać? A może to wcale nie był David? Chciał znać odpowiedź na tyle pytań, ale nie miał już komu zadać tego najważniejszego. Kochasz mnie, Dave, ty buntowniczy romantyku? Stał tam patrząc jak głupek na zmiażdżoną przez pociąg toyotę. Boso, w koszulce z napisem Take it easy i nie mógł się zdecydować na żaden ruch. 

- Samuel Northland? - poczuł czyjąś dłoń na ramieniu, głos tej osoby był ostry. Odwrócił się i zobaczył policjantkę. Minę miała niepewną. Skinął głową dając odpowiedź na jej pytanie. Wyciągnęła przed siebie jakiś papier, pokryty kilkoma kroplami zaschniętej krwi. 

- Starszy sierżant Elizabeth Owen - mignęła mu przed oczami odznaką. - To dla pana, przykro mi z powodu tego... Jednak proszę się już tutaj nie kręcić. 

Odeszła zostawiając mu zdjęcie. Nie wiedział, że David je ma. Nie, on je miał - poprawił się w myślach. Spojrzał na nie, twarze dwóch cieszących się życiem chłopaków. Jeden z nich został już tylko na tym zdjęciu. Sam osłonił twarz, by ukryć płynącą po policzku łzę. Odwrócił fotografię. Zamaszysty napis głosił: 

Dwóch szalonych

piątek, 20 czerwca 2014

Dziewiętnaste piętro - rozdział 2.

Rozdział 2.

Chris zamknął klapę laptopa i spojrzał na zegarek. Czwarta trzydzieści cztery. Skończył wcześniej niż się spodziewał. Najwyraźniej nie wyszedł jeszcze z wprawy w pisaniu poszczególnych warunków kontraktów dla zagranicznych firm. Minął rok odkąd przestał poprawiać Annie Wrong. Musiała wyrobić sobie siódmy zmysł i niemal czytać w jego myślach, a teraz nagle zaszła w ciążę i dyrektor musiał wrócić do stert dokumentów. Nie chciał tkwić w tym przez najbliższe półtora roku dopóki nie wróciłaby sekretarka. Potrzebował naiwniaka, który zastąpiłby Wrong na ten czas. Asystentka sama mu poleciła tego Polaka, który jak powiedziała "jest wulkanem humoru i uporu, ale jeśli uda się go nakłonić do przyjęcia tej posady to będzie najwierniejszym współpracownikiem". Problem polegał na tym, że idea legła w gruzach, kiedy tylko zaproponował Polakowi awans. Gabriel Jałowski wcale nie zrobił na nim pozytywnego wrażenia, wprost przeciwnie. Chłopak wydał mu się zarozumiałym gnojkiem, który ma dziką satysfakcję, kiedy nie spełni czyjegoś polecenia. Musiał wymyślić inny sposób nakłonienia Polaka do współpracy. Albo szukać kogoś innego. Prawdę mówiąc nie potrafił znajdować ludzi i oceniać ich kompetencji tak bezbłędnie jak Annie. Chociaż w wypadku Jałowskiego pomyliła się.
      

Wstał od biurka i schował laptop do pokrowca, spakował do teczki gruby notes i poszedł do łazienki. Wykąpał się w zimnej jak lód wodzie, musiał być rześki. Spodziewał się, że od rana odwiedzi go Polak. Zaczął obmyślać jak nakłoni Jałowskiego do podpisania umowy. Typ stanowczy, profesjonalista, ambitny. I podobno z poczuciem humoru. Trzeba go będzie ująć podstępem i inteligentnie, żeby się nie zorientował. Dać poczucie kontroli durnemu naciągaczowi, pomyślał.
      

Chris opuścił łazienkę odświeżony, a w jego głowie zaczął krystalizować się prosty plan. Wyszedł z domu i energicznym krokiem udał się do swojej srebrnej toyoty. Z piskiem opon włączył się w ruch nigdy nie zasypiającego miasta.

~***~

Jedenaste piętro, dwunaste, trzynaste... Gabriel patrzył na zmieniające się na wyświetlaczu cyferki. Ułożył już sobie, co powie szefowi i tym samym zakończy niemiłą znajomość.
      
Kiedy dotarli do osiemnastego piętra stało się jasne, że wysoki brodacz, którego wiek Gabriel ocenił na pięćdziesiąt lat, również zamierza udać się do gabinetu dyrektora.
      
- Jestem Gabriel Jankowski, doradca finansowy Motorbanku - chłopak przedstawił się, kiedy znów ruszyli w górę.
      
Rozumiem, że mamy spotkać się z tym samym człowiekiem? - brodacz wyciągnął  rękę - Jestem Daniel Wunsch. Chyba będziemy razem pracować, zostałem tu zaproszony na rozmowę. Jestem ciekaw, czy w tym, co mówią o twoim szefie jest chociaż ziarnko prawdy. Widzisz synu, każda plotka skądś się bierze, ma swoje źródła, genezę, korzenie. Wyrasta z jakiegoś podłoża, z czegoś kiełkuje... 
      
Gabriela zaintrygowało, w jakim celu Whiteman wezwał tego człowieka o tej samej porze, co jego. To nie mogło być przypadkowe. Dyrektor nie był człowiekiem, któremu zdarzało się coś absolutnie losowego. Gabriel pomyślał, że szefowi nie zdarza się nawet w niezamierzony sposób pochylić litery podpisując się.
      
Wunsch zaczynał się rozkręcać, ale winda zatrzymała się po krótkiej chwili. Dwóch mężczyzn opuściło ją, zauważając, że nie było sekretarki. Za to drzwi do gabinetu dyrektora otworzyły się i stanął w nich Whiteman. Uśmiechnął się, a raczej rozciągnął usta w grymasie imitującym uśmiech i powitał swoich gości. Gabriel zauważył, że brodacz był zafascynowany wnętrzem gabinetu szefa. 
     
- Panie Wunsch, mam dla pana umowę o pracę. Zresztą dla pana Jałowskiego też coś przygotowałem. 
     
Podszedł do biurka i wskazał dwa metalowe krzesła naprzeciwko siebie. Chłopak usiadł powoli, bo od poprzedniego razu, kiedy siedział na tym miejscu, nie mógł robić tego zbyt gwałtownie. Whiteman ułożył teatralnym gestem trzy druczki na blacie biurka w wachlarz i usiadł w swoim fotelu. Przesunął jeden z arkuszy w stronę Niemca.
   
Panie Wunsch, jeśli nadal jest pan zainteresowany ofertą zastępstwa proszę tu podpisać - wskazał długopisem wykropkowane miejsce na dole strony. Brodacz zaczął czytać dokument. Dyrektor okazał anielską cierpliwość przyglądając się mu z miną pokerzysty. Gabriel znał ten wyraz twarzy, często sam go przybierał podczas rozmów z wyjątkowo dociekliwymi klientami. Chłopak zerknął na to co leżało przed nim. Arkusz był odwrócony "do góry nogami" i Gabriel z trudem odczytał słowa sekretarz na jednym dokumencie i za porozumieniem stron na drugim. Whiteman podsunął mu je i zapytał:
   
Czy zmienił pan zdanie, co do mojej propozycji, panie Jałowski?      
   
Nie zmieniłem.
      
Wobec tego, będę się musiał z panem pożegnać. Proszę, przygotowałem panu inny wybór. 
      
Zwolnienie? - zapytał Gabriel, zanim zdążył ugryźć się w język. Wunsch oderwał się od studiowania swojej umowy i zaczął z zainteresowaniem przysłuchiwać się rozmowie.
      
Tak, w praktyce nie pracuje już pan tutaj, ale teoretycznie potrzebuję jeszcze podpisu.
      
Chłopak spojrzał na dyrektora z wyuczonym opanowaniem. Whiteman miał lodowo niebieskie oczy, nic nie dało się z nich wyczytać. Wziął długopis w dłoń i pochylił się by złożyć podpis, ale dyrektor odezwał się:
      
- Nie tak pochopnie - odsunął od Gabriela dokumenty i zwrócił się do Wunscha - Od jutra może pan zaczynać. 
      
Jeszcze nie podpisałem.
      
Więc na co pan czeka? Jutro od siódmej, proszę zgłosić się do Flory East, ona wszystko panu wyjaśni. 
   
Mężczyzna zawahał się, patrząc na dokument i stronę, której nie skończył czytać. Jednak wzrok Whitemana nie pozostawiał złudzeń, powinien w tym momencie złożyć podpis. Tak też zrobił. Pożegnał się i wyszedł z gabinetu. Na krótką chwilę zapadła cisza. Gabriel miał wrażenie, że słyszy każde ze swoich trzech mrugnięć. Postanowił przerwać milczenie.
   
Też chciałbym już pójść, więc jeśli...
   
Mam coś przeciwko - szef przesunął w kierunku chłopaka dwa dokumenty i położył przed nim długopis z logo banku. - Proszę o jeden podpis i pożegnamy się na dzisiaj. 
      
Na dzisiaj? 
   
Zwolnienie ma specjalny warunek. Ale awans wciąż jest aktualny.
   
- A jeśli znajdę trzecią opcję? - Gabriel uśmiechnął się i odsunął od biurka dotykając plecami niewygodnego oparcia.
   
- Jeśli istnieje trzecie wyjście to znam je tylko ja - zapewnił Whiteman. Głos mu zadrżał, kiedy wypowiedział ostatnie słowo. Brunet odniósł wrażenie, że szef próbuje się kontrolować, ale kiepsko mu to wychodzi. Poruszył się, bo oparcie dawało mu się we znaki. Wrócił do poprzedniej pozycji. Położył dłonie na blacie biurka i zaczął bawić się długopisem.
   
- Bo jest pan Jamesem Bondem i Strażnikiem Teksasu? A właściwie to po co zaprosił pan Wunscha?
   
- Może powinniśmy przejść na ty? - dyrektorowi zmienił się wyraz twarzy. Wyglądał jakby chciał udobruchać Gabriela.
   
- W porządku. Jestem Gabriel, w skrócie Gabi - chłopak odłożył długopis. Facet coraz bardziej działał mu na nerwy.
   
Christian. Nie uważam, żeby powinien cię interesować powód dla jakiego chciałem rozmawiać z twoim zastępcą - powiedział dyrektor lodowatym tonem kładąc nacisk na ostatnie dwa słowa. - Masz wybór i myślę, że podejmiesz właściwą decyzję. - Whiteman na powrót stał się profesjonalnie poważnym biznesmanem. Chłopak uniósł jedną brew.
   
Nie mam żadnego wyboru. I tak, i tak musiałbym z tobą współpracować. - wstał szurając metalowym krzesłem po płytkach na podłodze.
   
Możesz stąd wyjść i zostaniesz zwolniony dyscyplinarnie. Dostaniesz wilczy bilet i niezbyt kolorową przyszłość - dyrektor założył nogę na nogę, ukazując idealnie wypastowane, czarne buty. Nonszalancja Whitemana zaczynała drażnić Gabriela. Obrzucił go złym spojrzeniem nie starając się kryć swojej niechęci.
   
Po prostu to zakończy, szefie. Jesteś tak leniwy czy nieudolny, że nie potrafisz znaleźć nikogo na moje miejsce? 
   
Nie trafiłeś, Sherlocku. Tracę czas rozmawiając z tobą.
   
No tak, bo najlepiej to strzelić... znaczy, nie chcesz ze mną gadać, to spadam. Więcej mnie nie będziesz musiał oglądać. - chłopak wstał i ruszył do drzwi. Położył dłoń na klamce i zawahał się przez ułamek sekundy. Pewnie gdyby się odwrócił, zobaczyłby malujący się na twarzy Whitemana irytujący uśmieszek.
   
Gabriel, proszę - usłyszał za plecami. Odwrócił się. Dyrektor wstał i stanął z drugiej strony biurka. Brunet spojrzał na otwarte drzwi i poczuł, że musi temu manipulantowi powiedzieć coś ważnego.
   
Wiesz gdzie to mam?
   
Ostro. Unosisz się honorem, tak? Wiesz gdzie ja go mam? 
   
- Nie chcę wiedzieć. Zwolniłeś mnie, nie wystarczy ci to? - Gabriel trzasnął drzwiami, bo w przeciwnym razie zrobiłby to samo z głową szefa. Podszedł do niego. Grymas na twarzy Whitemana irytował go coraz bardziej.
   
Nie zwolniłem. Ale będzie bolało jak to zrobię, Polaku. Twoja reputacja ucierpi tak bardzo, że wrócisz w podskokach do swojego kraju. 
   
Gabriel zacisnął pięści. Facet coraz bardziej działał mu na nerwy.
   
Dobra, co masz w zamian za bycie twoim podnóżkiem? - powiedział opanowując się i podnosząc głowę, by spojrzeć w niebieskie oczy szefa. Dyrektor wciągnął powietrze, ale nie cofnął się. Gabriel pomyślał, że albo mu się tylko zdawało, albo przez twarz Whitemana przeszedł cień ulgi.
   
- Proponujesz mi deal? Ha, ha. Będziesz miał kasę, samochód, telefon, komputer. Czego jeszcze chcesz? - powiedział, a chłopaka owionął miętowy oddech. Przez głowę przebiegła mu szalona myśl, że mógł zażądać czego tylko chciał. Odrzucił ją szybko. Sięgnął po leżący na biurku dokument i podpisał. Nie patrząc już na szefa, wyszedł. Dlaczego ten facet tak cholernie go drażnił? Postanowił pójść na shake'a.
   
Kiedy już stał przed nim koktajl o smaku truskawkowym, do opustoszałego o tej porze bufetu weszła Flora i zamówiła mocną kawę.
   
- Jakiś święty Mikołaj ma cię zastąpić. Przez pół godziny tłumaczyłam mu, czym się różni niszczarka od drukarki. 
   
Gabriel przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie. Poznali się w klubie, dziewczyna świetnie tańczyła. On opowiadał jej polskie żarty i do tej pory nie wiedział czy śmiała się szczerze czy z grzeczności. Za to od początku wyczuł, że liczyła na coś więcej, ale była dla niego tylko przyjaciółką.
   
Hej, słuchasz mnie? Coś się stało? - dotarł do niego jej głos. Pokręcił głową po chwili. Bo czy coś ważnego się wydarzyło?
   
Szefuńcio mnie przekonał. I wkurzył - oznajmił i opowiedział o swojej wizycie w gabinecie Whitemana. Wysłuchała go, jak zwykle, z uwagą.
   
Za bardzo to bierzesz do siebie. Wyluzuj się. Andie ma dzisiaj urodziny. Idziesz ze mną na imprezę?zaproponowała, dopijając kawę.
   
Chyba nie mogę odmówić - uśmiechnął się na myśl o odreagowaniu po rozmowie z Whitemanem.

niedziela, 15 czerwca 2014

Dziewiętnaste piętro - rozdział 1.

Pierwszy rozdział nowego opowiadania :) Zapraszam do czytania.
Kolejny rozdział pojawi się niedługo.

Rozdział 1.

- A słyszałaś, że dyrektor woli facetów? Może to dlatego zwolnił sekretarkę...
   
Dwie kobiety opuściły windę na dziesiątym piętrze, Gabrielowi od usłyszanych plotek pękała głowa. Z jakiegoś powodu ich najczęstszym obiektem był dyrektor Whiteman. Chłopak nie próbował wnikać z jakiego powodu tak wiele osób snuje o tym człowieku tak nieprawdopodobne domysły. Sam nie potrafił już rozróżnić co było prawdą, a co wyobrażeniem. W tamtej chwili jechał na pierwsze spotkanie z Whitemanem, w końcu miał poznać człowieka-legendę. Drzwi windy rozsunęły się bezszelestnie.
   
Dziewiętnaste piętro biurowca było zdecydowanie najcichsze ze wszystkich. Nie szumiały tu wentylatory komputerów ani drukarki. Obok wielkich drzwi stało tylko jedno biurko z wyłączonym laptopem i posprzątanym blatem. Sekretarki, która zawiadomiła Gabriela o wezwaniu do szefa, nie było. Jego też nie powinno tu być, starał się nigdy nie pracować po godzinach, teraz nagiął swoje zasady i stał przed drzwiami do gabinetu dyrektora. Zapukał.
   
- Proszę - usłyszał stłumiony, ale dosyć charakterystyczny, szorstki głos. Wszedł do środka. Zaskoczyło go wnętrze gabinetu, było surowo urządzone, a wszystkie meble wykonane były z metalu i błyszczały odcieniami szarości.
   
- Dzień dobry, panie dyrektorze. Jestem Gabriel Jankowski - odezwał się po powitaniu przez szefa mocnym uściskiem dłoni. Mężczyzna był trzydziestolatkiem z wypielęgnowanym, niewielkim zarostem, mimo, że wyglądał elegancko jego twarz była zmęczona.
   
- Proszę usiąść, panie Jakłowski - Whiteman wskazał krzesło przy biurku na przeciwko siebie. Gabriel zignorował przekręcenie swojego nazwiska, w końcu szef tak dużej firmy nie musiał znać swoich wszystkich pracowników, a trudno, żeby pamiętał jego, doradcę finansowego, z którym rozmawiał pierwszy raz w życiu.
   
- Nie będę owijał w bawełnę - powiedział dyrektor - na okres powiedzmy, półtora roku zwalnia się etat sekretarki i mojej osobistej asystentki. Pani Wrong, która do tej pory pracowała na tym stanowisku poleciła mi pana na zastępstwo. Proszę tu podpisać - podsunął Gabrielowi zadrukowany arkusz.
   
- Nie - odparł chłopak nie spojrzawszy na dokument.
   
- Rozumiem, że woli pan swoją dotychczasową posadę naciągacza? - Whiteman pozostawał niewzruszony odmową.
   
- Jeśli określa pan tak doradcę finansowego, to tak, wolę tę pracę - Gabriel spojrzał dyrektorowi w oczy, ten wyglądał jakby takiej odpowiedzi się spodziewał.
   
- Chyba nie muszę panu przypominać czego właściwie wymaga pana obecne stanowisko? Ani tego, że nie zrealizował pan nawet jednego kredytu, pożyczki czy czego tam jeszcze na korzyść firmy, czyli tego co powinien pan osiągnąć?
   
Gabriel już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, że działa na korzyść klientów, ale dyrektor uniósł rękę.
   
- Proszę się zastanowić do jutra - Whiteman uznał rozmowę za skończoną i wyjął z klapy marynarki eleganckie pióro, po czym złożył zamaszysty podpis na jakimś dokumencie.
   
- Jutro mam wolne - Gabriel wstał z krzesła, które było równie niewygodne co ładne, czyli wcale. Skierował się do wyjścia, jeśli tak miała wyglądać współpraca z tym człowiekiem to zdecydowanie wolał go nie zobaczyć nigdy więcej. Dyrektor już na niego nie zwracał najmniejszej uwagi, więc chłopak wyszedł z gabinetu. Przywołał windę i zjechał na pierwsze piętro. Chwycił swoją teczkę i szybko opuścił biurowiec.

~***~

- Rozmawiałeś z Whitemanem?! - Flora zakrztusiła się mohito. Gabriel zerwał się z wysokiego bufetowego krzesła, by walnąć ją między łopatki. Jakaś starsza kobieta w czerwonym turbanie na głowie odwróciła się patrząc na nich. Takie zachowanie chyba nie odpowiadało elegancji kawiarni, do której przyjaciele weszli przypadkiem. Skusił ich niespotykany w Nowym Jorku szyld The Desert, jednak jak szybko się okazało lokal nie miał nic wspólnego z pustynią, może poza wielkim malunkiem wydmy na jednej ze ścian. Było tam przytulnie, ale niewiele osób doceniało ten klimat, zajęte były jedynie dwa stoliki.
   
- I? Te wszystkie plotki to prawda? - spytała Flora kiedy przestała kasłać i poprawiła czarne loki wpadające jej w oczy.
   
- Nie opowiadał mi o swojej orientacji, wiesz przy pierwszym spotkaniu mogłoby mnie to trochę odstraszyć - Gabriel bawił się parasolką dołączoną do drinka.
   
- Ciebie? A..nie zauważyłeś nic? Że nie miał teczki i pewnie nocuje w tym biurowcu, bo nikt nigdy nie widział jak wychodzi ani jak wchodzi? Ma bliznę na lewej dłoni po wewnętrznej stronie i dlatego trzyma ją zakrytą? - Flora wpatrywała się w przyjaciela z oczekiwaniem. Chłopak pomyślał, że do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że osoba dyrektora jest owiana taką tajemnicą, czy może raczej uwielbieniem godnym boga.
   
- Flora, daj spokój, Whiteman to gbur i człowiek bez cienia emocji. Zachowywał się jakby mnie nie było, mówił jak do robota i sam wyglądał jak android. Brakowało mu tylko sztucznej inteligencji i gadki w stylu "jesteś moim asystentem i twoim zadaniem jest szorować mi buty albo opuścisz to miejsce pracy czując na tyłku czubek mojego niewypastowanego lakierka".
   
- Poważnie chciał cię zwolnić, bo nie chciałeś zostać jego sekretarzem? - Flora wyglądała na zaciekawioną. Gabriel uśmiechnął się, dziewczyna była naprawdę dobrym kumplem, któremu mógł się wygadać. Jednak gdzieś w zakamarku umysłu zaczęła mu migać czerwona dioda z napisem "niebezpieczeństwo". Jakie niebezpieczeństwo? Opowiedział przyjaciółce o swojej rozmowie z szefem-legendą odrobinę koloryzując.
   
Chciał się trochę wyżyć, Whiteman był tego typu człowiekiem, który działa na nerwy wyjątkowo długo. Przynajmniej Gabrielowi tak się wydawało.
   
Flora pokręciła niedowierzająco głową i upiła łyk drinka, kiedy chłopak skończył opowiadać. Mohito nie było już tak orzeźwiające, ale nie zwróciła na to uwagi, choć zwykle jej to przeszkadzało.
   
- Co zamierzasz? - spytała wyjmując z torby telefon i zerkając na wyświetlacz.
   
- A jak myślisz? - Gabriel zamówił kolejnego drinka u barmana, który wyglądał na jego rówieśnika i miał nienaturalnie jasne włosy.
   
- Cokolwiek zamierzasz, nie poddasz się - odparła Flora chowając telefon i przenosząc wzrok na Gabriela.
   
- Postanowiłem go nazwać Mechaniczny Szefuńcio. W skrócie MeS - pociągnął łyk kolorowego napoju.
   
- Słabo - oceniła Flora cmokając z udawanym niezadowoleniem czerwonymi od szminki ustami.
   
- Na razie na tyle zasłużył. Dave na ciebie nie czeka w swoim szpanerskim kabriolecie? -Gabriel zerknął na zegarek.
   
- Hej, obrażasz się czy jesteś zazdrosny?
   
- Pewnie, że jestem, zazdroszczę ci kierowcy - Flora uśmiechnęła się, zeskoczyła z krzesła i pożegnawszy się z przyjacielem wyszła z lokalu. Gabriel odwrócił się, gdy jasnozielona bluzka dziewczyny zginęła mu z pola widzenia i dopił swojego drinka. Barman spojrzał na niego pytająco, ale chłopak pokręcił głową. To nie był czas na pijackie wieczory, jutro znów szedł do pracy.

Ostatnie życzenie

Przedstawiam Wam moje pierwsze opowiadanie. :)
Jest to one-shot. Jako, że to pierwsze opowiadanie, bardzo zależy mi na Waszej opinii.
Mam nadzieję, że choć części z Was się ono spodoba. Miłej lektury!

Ostatnie życzenie

Darren szedł długim korytarzem, odgłosy kroków były tłumione przez dywan ciągnący się aż do bogato rzeźbionych drzwi sali tronowej. Co jakiś czas rozlegał się grzmot i błysk, na zewnątrz szalała burza. Strażnicy spojrzeli na siebie porozumiewawczo, gdy znalazł się w odległości dziesięciu metrów od nich. Stało się dla nich jasne, że chciał wejść do sali, gdzie odbywała się audiencja. Skrzyżowali halabardy zagradzając mu drogę.

- Nie każcie mi tego użyć, zdrajcy - chwycił za rękojeść miecza. Zawahali się, patrząc na księcia z zaskoczeniem, rozstąpili się, ale bez zwyczajowego skłonienia głowy. Pchnął drzwi i wkroczył bezceremonialnie do sali zamiatając podłogę swoim długim, granatowym płaszczem. Nikogo nie dostrzegł w pierwszej chwili, rozejrzał się  i w świetle błyskawicy zobaczył wyłaniających się zza zasłony dwie postaci w zielonych płaszczach. Darren wyciągnął miecz i uniósł go kierując w stronę mężczyzn.
       
- Gdzie król? - spytał opanowując zdenerwowanie.
       
- Spokojnie, książę - odpowiedział wyższy i młodszy z nich.
       
- Generale Labrandzie, gdzie jest mój ojciec? - przeszedł kilka kroków do przodu z wciąż uniesionym mieczem. Patrzył na generała z rosnącym zaniepokojeniem, którego nie starał się już maskować.
       
- Przyszedł czas na zmiany, twój ojciec, Terwan II nie chciał tego zrozumieć. Ty też odmówiłeś współpracy, więc będziesz musiał zostać usunięty - odparł drugi mężczyzna, zgarbiony brodacz. Zszedł z podwyższenia, na którym stał tron, a do sali wbiegło kilku żołnierzy, którzy na granatowych mundurach mieli zielone płaszcze. Jeden z nich rozciął skórę na dłoni księcia, miecz wypadł Darrenowi ręki. Huk grzmotu zagłuszył dźwięczne uderzenie stali o kamienną podłogę. Żołnierze wyglądali na doskonale przygotowanych, jeden dotknął czubkiem miecza pleców księcia, drugi skrępował mu nadgarstki.
       
- Jesteś aresztowany i skazany na śmierć jako element szkodliwy dla nowego porządku - powiedział Labrand stając obok Darrena i patrząc mu poważnie w oczy.
       
- Rewolucja zjada własne dzieci, generale - powiedział książę unosząc głowę, którą musiał pochylić podczas związywania przez żołnierzy rąk za plecami.
       
- A brak rewolucji niszczył nasze państwo, jeśli operujemy przenośniami. Liczę się z konsekwencjami, książę, dlatego chciałem żebyś przyłączył się do nas. Odpowiedzialność byłaby twoim zmartwieniem, ale też przywilejem. A tak to zostałeś zdrajcą - mężczyzna odwrócił się i spojrzał przez witrażowe okno, za którym szalała burza. Książę został wyprowadzony z sali przez żołnierzy, nie próbował się szamotać i uciekać, to pewnie tylko przyspieszyłoby nieuniknione. Przed wpuszczeniem go do celi rozwiązali mu sznur krępujący ręce. Darren syknął do strażników, którzy zamykali za nim drzwi jego komnaty:
       
- Nie dogadamy się, panowie? Wiecie ile dostali ci, którzy pilnowali sali tronowej?
       
- Ty i tak nie masz już nawet honoru - odparł mężczyzna i zatrzasnął drzwi. Książę prychnął i oparł się o ścianę zaplatając ręce na piersi. Honorowi nigdy nie hołdował, nie mógł pojąć jak można poświęcać się dla tradycji, rewolucjoniści też najwyraźniej nie byli jej zwolennikami. A mimo to, nie chciał walczyć razem z nimi. Zabili jego ojca, matkę, a nawet przyszłą żonę, które były razem z królem na spotkaniu ze zdrajcami-generałem i mistrzem Awinem. I postanowili urządzić przedstawienie dla ludu, by wiedział, że oto rozprawiają się z dawną władzą, która gnębiła obywateli nakładając coraz większe podatki i organizując bale na przemian z rozpętywaniem wojen.
       
Książę uderzył pięścią w kamienną ścianę. Nie było słychać nawet puknięcia, bo hałas gromu zagłuszył inne dźwięki na dłuższą chwilę. Darren nie miał ochoty płakać, jeszcze tego brakowało, żeby się rozkleił. Zapatrzył się w sufit, łzy po chwili przestały cisnąć się do oczu.
       
Podszedł do okna, lubił burzę, była jak spektakl. Nie mógł wiele zobaczyć przez szybę, padał rzęsisty deszcz, a błyski oślepiały go od czasu do czasu. Pomyślał, że po tej burzy zostanie tylko wilgoć i wspomnienie, a po nim pewnie nic. Może nawet wymażą jego imię z ksiąg?
       
Spróbował przywołać z pamięci ważne wydarzenia ze swojego dwudziestojednoletniego życia. Jednak przed oczami miał tylko twarz śpiącego muzyka zamkowego, Keitha . Cholernie spokojne oblicze.
       
Darren pamiętał doskonale poprzednią noc, poranek właściwie. Było to po balu zaręczynowym z księżniczką Astaną. Muzyk skłonił się po zakończeniu ostatniego utworu pożegnany oklaskami, schował mandolę i zerknął na księcia, który wskazał mu ledwo dostrzegalnym ruchem głowy drzwi swojej komnaty. Nikt nie zauważył gdzie udał się Keith. Książę przycisnął muzyka do ściany i pocałował go, mocno, niemal agresywnie. Czekał na niego tak długo, prawie dwa tygodnie męczarni, a może i kilka lat. Sam już nie potrafił ocenić od kiedy go pragnął. Keith rozpiął bogato zdobioną szatę księcia delikatnymi dłońmi, a on wczepił mu się palcami we włosy. Oderwał usta od jego warg i poczuł ciepły, przyspieszony oddech na szyi...
       
Z zamyślenia wyrwały go kroki na korytarzu, zerknął przez okno, burza szalała w najlepsze, czyli jeszcze nie szli po niego. Odgłos obcasów na kamiennej posadzce oddalił się. Książę chciał odetchnąć z ulgą, ale coś mu nie pozwalało. Strach. Jeszcze chwilę wcześniej go nie było, pojawił się nagle i książę zamknął oczy, i wziął głęboki oddech, żeby uspokoić serce, które zaczęło pompować krew dwa razu szybciej niż normalnie. A może uda mu się jakoś uciec, przecież nie wszyscy chętnie przeszli na stronę rewolucjonistów? Honoru może nie miał, ale pieniądze owszem. A może przez okno? Nie, wyszedłby jak ostatni szczur uciekający z tonącego statku. Pomyślał, że nie wyjdzie z zamku żywy nawet jeśli opuści więzienie.
       
Zdał sobie sprawę, że nic po sobie nie zostawił. Nikt nawet nie zapamięta jego imienia, będą je wymazywać z ksiąg, lud zapomni, bo nic dla niego nie zrobił.
       
Otworzył oczy, a jego wzrok padł na ścianę. Przypomniał sobie poranne promienie słońca wpadające przez małe okno i chabrowe oczy Keitha, które błyszczały w tym świetle. Kiedy muzyk zasnął pod jego kołdrą, książę wymknął się do toalety zamykając starannie drzwi komnaty. Co by się mogło stać gdyby ktoś tam wszedł? Oznaczałoby to koniec, totalny koniec wszystkiego, łącznie z życiem Keitha. Kiedy wrócił zastał puste łoże, szukał Keitha w całym zamku, ale dowiedział się jedynie, że planowano rewolucję. Wybrał dobro rodziny, nie tyle królestwa, które było dla niego pojęciem abstrakcyjnym, chciał chronić rodziców i swoją przyszłą żonę, kobietę, której i tak nigdy by nie pokochał. Keith był sprytny, może nawet przyłączył się do rewolucjonistów?
       
Książę ponownie usłyszał kroki na korytarzu, za oknem widniała już tęcza. Uniósł głowę i odwrócił się w kierunku drzwi. Miarowe stukanie żołnierskich butów było coraz głośniejsze aż w końcu ustało i zastąpił je chrobot klucza w zamku.
       
- Idziemy, obywatelu - zwrócił się do Darrena niski i szczupły strażnik nie patrząc mu w oczy. Książę wymaszerował z komnaty z uniesioną głową i w asyście gwardii pałacowej podążył ciemnym korytarzem. Po chwili natknęli się na zarządcę królewskiego, który przywdział zielony płaszcz. Darren posłał mu wyniosłe, obojętne spojrzenie. Mężczyzna wydał krótki rozkaz jednemu ze strażników, którzy prowadzili księcia, a potem odszedł razem z tym niskim mężczyzną, który przyszedł po Keitha. Książę nie patrzył na nich, ruszył przed siebie, a za nim podążyło pięciu pozostałych strażników. Szli stukając obcasami, a odgłos kroków był jedynym dźwiękiem zakłócającym ciszę.
       
Książę przypomniał sobie, że kiedy był małym chłopcem bawił się w zamku w chowanego ze swoją opiekunką. Pewnego dnia znalazł tak dobrą kryjówkę w zapomnianym schowku na miotły zasłoniętym kotarą, że przez dwa dni szukała go połowa służby. Znalazł go dopiero Keith, którego ojciec również był muzykiem na dworze króla. Chłopiec, który był już wtedy drobny, ale przebiegły również szukał kryjówki, bo zwinął z kuchni kilka jabłek. Siedzieli wtedy w tym ciemnym schowku w ciszy chrupiąc jabłka. Wyszli dopiero gdy nakryła ich sprzątaczka, bo zaczęli się szamotać, nie pamiętał już o co się pokłócili.
       
Na zewnątrz zebrał się tłum, nic dziwnego, egzekucja była oderwaniem na chwilę od szarej rzeczywistości, żniw i wykopków czy co tam mieli wtedy w planach chłopi. Świeże pachnące wilgocią powietrze wypełniło płuca Darrenowi. Słońce wyszło zza chmur oświetlając malowniczo plac przed zamkiem. Zapowiadało się ładne popołudnie. Coś ścisnęło księcia w gardle kiedy przemknął wzrokiem po wykrzywionych krzykiem twarzach ludzi. Postanowił patrzeć tylko przed siebie, to znaczy na kata i stojącego obok niego ordynansa przywódcy rewolucjonistów, odzianego w jaskrawozielony płaszcz z kapturem i prostą szatę w takim samym odcieniu. Nad podwyższeniem wisiała pętla z grubego sznura. Droga do niej była tak okropnie krótka, kilka kroków i książę już stał obok. Strach zaczynał odpuszczać, a jego miejsce zajęło zrezygnowanie. Nie było żadnych szans na uratowanie skóry, a w cuda nie wierzył.
       
- W imieniu generała Labranda, nowego przywódcy Wunderlandu jesteś skazany...- czytał monotonnym głosem ordynans. - Masz prawo do ostatniego życzenia. - Mężczyzna w barwach rewolucji zszedł z podwyższenia i stanął obok przywódcy-generała. Książę rozejrzał się po tłumie jak przed wielkim przemówieniem, szukając natchnienia, bo nie był przygotowany na ostatnie życzenie. Namyślał się może sekundę.
       
- Powiedzcie Keithowi, że on spełnił moje ostatnie życzenie. Bez względu na to, co było potem.
       
Kat ułożył pętlę na szyi księcia i podszedł do mechanizmu uruchamiającego zapadnię. Ostatnią rzeczą jaką zobaczył Darren był tłum rozstępujący się przed drobnym strażnikiem w zielonym płaszczu. 

Wstęp

Witam!
Z tej strony Saeth. :) Jest to mój pierwszy blog, więc na początku pewnie nie będzie rewelacji. Jednak mam nadzieję, że z czasem wszystko rozwinie się w jakimś pozytywnym kierunku.
Będę tu zamieszczać opowiadania własnego autorstwa. Mogą także pojawiać się opowiadania dotyczące anime.
Główną tematyką będzie shounen-ai, więc jeśli nie lubisz takich treści - opuść tę stronę. Nie wykluczone, że opowiadania będą dotyczyły także innych gatunków. Myślę, że z biegiem czasu każdy znajdzie tu coś dla siebie. :)
Komentarze, zarówno pozytywne jak i krytykujące, mile widziane.
To by było na tyle..
Tak więc, zapraszam do czytania :)