Rozdział 6.
- To dla lepszej współpracy - mruknął do siebie Whiteman pakując starannie złożone koszulki polo do walizki. Nie potrafił inaczej racjonalnie wyjaśnić, dlaczego posłuchał rady Andie i wybierał się razem z Polakiem na Hawaje. Miał się odprężyć, a tym czasem jeszcze bardziej się denerwował. Obrzucił wzrokiem zawartość walizki i stwierdził, że niczego nie brakuje. Zamknął ją zasuwając zamek błyskawiczny, po czym zarzucił na ramię torbę z laptopem i odruchowo zerknął na zegarek. Miał jeszcze godzinę do wyjścia, więc włączył telewizor i zaczął oglądać program informacyjny.
~***~
- Zalaz cie uwolniem - szepnęła do zwierzaka i zabrała się do mocowania z zapięciem klatki.
- Kelly, co ty robisz? Jedziemy do taty, zapomniałaś? Już nie chcesz się z nim spotkać? - Nad dziewczynką stanęła Diana i wyciągnęła dłoń do córki. Kelly przez moment się wahała, rzuciła kilka współczujących spojrzeń psu w klatce, ale ostatecznie chwyciła Dianę za rękę i ruszyły do wyjścia.
- To on tu przyjedzie?! - zawołała Flora stawiając gwałtownie kubek z kawą na stole niczym pijany zawadiaka w karczmie. Gabriel włożył do nowej, szarej walizki świeżo wyprasowane szorty w fruwające flamingi.
- Nie, spotykamy się dopiero na lotnisku. Taksówka, te sprawy. Kto wymyślił, żeby na Hawajach łazić w takim paskudztwie? - Chłopak ze wstrętem wyjął różowe spodenki, a na ich miejsce włożył brudnozielone z kilkoma kieszeniami na suwaki.
- Wiesz, co... Zazdroszczę ci. Będziesz miał Whitemana tylko dla siebie przez cały tydzień. - Flora stanęła w drzwiach pokoju Gabriela i oparła się plecami o framugę. Chłopak rzucił jej zirytowane spojrzenie znad półki.
- Aż tydzień z tym wymoczonym w rumiankowym szamponiku Chrisem. Chyba, że chodzi ci o jego bugatti? - Brunet zapakował żel pod prysznic i pastę do zębów.
- On. Ma. Co? - Flora wyprostowała się gwałtownie. - Chyba powinnam się zastanowić nad zmianą płci skoro on zabiera ze sobą faceta a nie kobietę. Coś musi być na rzeczy...
- Nic, co ma być? Może jest aseksualny? Nie każdy na widok ładnego faceta z furą kasy i najnowszym bugatti chce z nim spędzić resztę życia i wychować trojaczki - powiedział Gabriel chowając ukradkiem paczkę żelków i pianki marshmallows. Miał słabość do cukru.
- Bo nie spotkał nikogo takiego. A może on nie lubi dzieci? Będziesz pewnie miał okazję się czegoś dowiedzieć. A informacja to potęga - Flora niczego nie zauważyła, pogrążona w marzeniach.
Gabriel pokiwał głową, Chris był zadufanym w sobie biznesmenem z zezem na czubek własnego nosa. Tylko, że był też jego szefem. Świetny pretekst do trzymania się z daleka od niego i zdobywania informacji o jego życiu prywatnym. Za to zawsze powinien wszystko załatwiać albo powiedzieć, że on, jego pracownik ma coś zrobić.
Ekran zgasł, a Whiteman poderwał się z fotela i odruchowym gestem otrzepał koszulę z kurzu, którego na niej nie było. Sprawdził godzinę, dziesiąta pięćdziesiąt. Po czym wyszedł z mieszkania zamykając je na klucz. Nie czuł się, jakby wyjeżdżał gdzieś daleko, raczej jakby szedł do domu. Dziwne przeczucia towarzyszyły mu od rana, nigdy ich nie miał. Uśmiechnął się krzywo do siebie myśląc, że to początki lenistwa, które niby nie było mu obce, bo prawie o nic nie musiał się martwić, ale tego dnia ani razu nie pomyślał o banku.
Zamówił taksówkę i zjechał windą do recepcji. Portier skinął mu grzecznie głową, odwzajemnił ten gest i wyszedł z apartamentowca. Samochód już na niego czekał, kierowca włożył jego walizki do bagażnika z uprzejmym uśmiechem, który oznaczał zapewne „poproszę większy napiwek”. Whiteman rozróżniał takie drobne szczegóły w mimice twarzy, ale nie potrafił dokładnie wskazać, w którym miejscu coś się zmieniało, który mięsień bardziej się naciągał.
~***~
- Nie, spotykamy się dopiero na lotnisku. Taksówka, te sprawy. Kto wymyślił, żeby na Hawajach łazić w takim paskudztwie? - Chłopak ze wstrętem wyjął różowe spodenki, a na ich miejsce włożył brudnozielone z kilkoma kieszeniami na suwaki.
- Wiesz, co... Zazdroszczę ci. Będziesz miał Whitemana tylko dla siebie przez cały tydzień. - Flora stanęła w drzwiach pokoju Gabriela i oparła się plecami o framugę. Chłopak rzucił jej zirytowane spojrzenie znad półki.
- Aż tydzień z tym wymoczonym w rumiankowym szamponiku Chrisem. Chyba, że chodzi ci o jego bugatti? - Brunet zapakował żel pod prysznic i pastę do zębów.
- On. Ma. Co? - Flora wyprostowała się gwałtownie. - Chyba powinnam się zastanowić nad zmianą płci skoro on zabiera ze sobą faceta a nie kobietę. Coś musi być na rzeczy...
- Nic, co ma być? Może jest aseksualny? Nie każdy na widok ładnego faceta z furą kasy i najnowszym bugatti chce z nim spędzić resztę życia i wychować trojaczki - powiedział Gabriel chowając ukradkiem paczkę żelków i pianki marshmallows. Miał słabość do cukru.
- Bo nie spotkał nikogo takiego. A może on nie lubi dzieci? Będziesz pewnie miał okazję się czegoś dowiedzieć. A informacja to potęga - Flora niczego nie zauważyła, pogrążona w marzeniach.
Gabriel pokiwał głową, Chris był zadufanym w sobie biznesmenem z zezem na czubek własnego nosa. Tylko, że był też jego szefem. Świetny pretekst do trzymania się z daleka od niego i zdobywania informacji o jego życiu prywatnym. Za to zawsze powinien wszystko załatwiać albo powiedzieć, że on, jego pracownik ma coś zrobić.
~***~
Zamówił taksówkę i zjechał windą do recepcji. Portier skinął mu grzecznie głową, odwzajemnił ten gest i wyszedł z apartamentowca. Samochód już na niego czekał, kierowca włożył jego walizki do bagażnika z uprzejmym uśmiechem, który oznaczał zapewne „poproszę większy napiwek”. Whiteman rozróżniał takie drobne szczegóły w mimice twarzy, ale nie potrafił dokładnie wskazać, w którym miejscu coś się zmieniało, który mięsień bardziej się naciągał.
- Newmark? - spytał kierowca przyciszając radio, w którym właśnie zaczynały się wiadomości. Whiteman skinął głową.
~***~
- Jak to nie? Mamusiu, przecież obiecałaś mi pieska - marudziła Kelly w drodze z lotniska.
- Ale nie teraz, córeczko. Jak tylko się rozpakujemy będziemy mogły iść poszukać takiego pieska jakiego tylko będziesz chciała - Diana odwróciła się do córki z przedniego siedzenia pasażera. Podała jej sok pomarańczowy w kartoniku.
- Gdzie z tym sokiem? Wczoraj odkurzałem, byłem w myjni - powiedział kierowca, którym był stary przyjciel Diany, Matt. Mężczyzna był teraz łysiejącym pięćdziesięciolatkiem, ale kobieta dobrze pamiętała, że jeszcze dziesięć lat wcześniej wyglądał zupełnie inaczej, miał elegancki garnitur chociaż znoszony oraz zawsze tryskał humorem. Chociaż ojciec miał też ekscentryczne pomysły i spełniał wszystkie jej zachcianki. Kiedyś chciała mieć wiewiórki i je dostała, które i tak po dwóch miesiącach poszły do sąsiada. Ojciec robił też jej tatuaż jako właściciel studia.
- Mamo - Kelly kopnęła w fotel, na którym jechał jej dziadek, bo Diana siedziała po drugiej stronie.
- Uspokój to dziecko - mruknął pan Harper. - Co za pieprzone geny.
Z tyłu przez chwilę panowała cisza jakby dziecko zamyśliło się i zmieniło zdanie, co do tego, co powiedzieć.
- Piepsone. Musę do toalety. Muszę!
~***~
Gabriel nie zwrócił na niego uwagi nawet kiedy był tuż za nim, wciągając owocowy zapach żelek, który czuł nawet z odległości metra. Dotknął ramienia chłopaka, a ten odwrócił się do niego. Whiteman zauważył, że Gabriel ściągnął brwi jakby jego widok co najmniej go rozczarował.
- O której lecimy? - spytał rzeczowym tonem, gdy przełknął ostatniego żelka, którego miał w ustach.
- O jedenastej. Jak zabukowałeś bilety? - Whitemanowi przez głowę przeszła szalona myśl.
- Nie zabukowałem - Gabriel wypowiedział na głos to, czego Christian się obawiał. Whiteman jednak nie dał po sobie poznać, że go to zaskoczyło. Chwycił za rączki swoich walizek i skinął na Gabriela, by też zabrał swój bagaż, którym zainteresował się już jakiś bezdomny. Samolot do Honolulu właśnie kołował na pasie startowym.
~***~
- Zaproś mnie jutro na kawę i brownies, córciu - mruknął pan Harper, wyjmując walizki Diany z bagażnika. Kobieta uśmiechnęła się i nie wiedząc, czy ojciec ironizuje czy nie chwyciła dłoń córki i bagaże, po czym skierowała się do wejścia apartamentowca.